Myślałem, że utoniemy. Zazwyczaj tak kończy się nagłe i nieodwołalne napełnienie płuc wodą, jeśli do niego dopuścić. Nasza łódka balansowała niepewnie na grzbiecie wysokiej fali, by po chwili wraz z nią zapaść się niemal pod wodę, w oczekiwaniu na kolejne podźwignięcie ku niebu. Wiedziałem, że jeśli przeżyję, nigdy nie wsiądę na rollercoster. Wiatr był potężny, ale moja potrzeba rzygania dorównywała mu gwałtownością.
Karol nie czuł się lepiej. Wiedziałem, że miał dużo większe doświadczenie z żeglugą, niż ja, mimo to jego twarz przybrała niezdrowy, zielony odcień. Obaj staraliśmy się nie wpaść do wody, co nie było łatwe. Zaczęliśmy się modlić i wtedy zobaczyłem ląd. W nagłym przypływie religijności, pomyślałem, że to prawdziwy cud.
Dopłynęliśmy do brzegu. Dosłownie uderzyliśmy w niego, lecz najważniejsze, że daliśmy radę wspiąć się po skałach otaczających wyspę. Łódka roztrzaskała się i utonęła, ale nie dbaliśmy o nią. Byliśmy uratowani.
Na środku wyspy stał dom. Zdziwiłem się, podobnie jak mój towarzysz, ale nie było czasu na zadawanie pytań. Zbliżał się sztorm, a schronienie czekało tuż przed nami. Nacisnąłem na klamkę masywnych, drewnianych drzwi i z trudem je uchyliłem. W środku nie było nikogo.
Wszedłem do budynku i pierwsze co zobaczyłem, to wielki, płaski telewizor wiszący na ścianie naprzeciwko. Mój poziom zdziwienia zbliżał się właśnie do końca skali, gdy Karol minął mnie i zaczął dokładnie oglądać wszystko, co było w pomieszczeniu. Zamknąłem drzwi, by wiatr nie wdzierał się do wewnątrz.
– Ale jazda! – rzekł mój towarzysz, podnosząc ze stolika w rogu najnowszy iPhone ze słynnym jabłkiem.
– Jest nawet komputer – powiedziałem podchodząc do biurka, przy którym stało wygodne, obrotowe krzesło.
Nie miałem bladego pojęcia, skąd mógł wziąć się tak dobrze wyposażony dom, otoczony przestworem wód, na wyspie, która była niewiele większa od budynku, który na niej stał. Karol rozgościł się już w pokoju obok, zdjąwszy wierzchnią warstwę przemoczonych ubrań. Porozwieszał je na gorącym kaloryferze, aby się osuszyły. Ja natomiast znalazłem pokój na piętrze, który pasował mi idealnie. Był to mój pierwszy pokój z widokiem na ocean.
Wkrótce zaczęliśmy obawiać się, że właściciel domu wróci i niekoniecznie polubi nowych lokatorów. Karol stwierdził, że i tak nie mamy dokąd pójść, jesteśmy w pułapce, więc chcąc nie chcąc, musimy zostać. A czy gospodarz będzie z tego zadowolony, czy nie, okaże się jak wróci.
A wrócić powinien niedługo, jeśli jest na morzu, o ile oczywiście nie rozbije się o własną skalistą wyspę. Trwał sztorm. Wydawało się nam, że zmyje nas razem z domem. W głębi serca czułem strach, że morze pochłonie nas tak jak statek, z którego uciekliśmy w łodzi ratunkowej. Wiedziałem, że pozostali nie mieli tyle szczęścia, więc trudno mi było cieszyć się z naszego ocalenia. Jakoś nie wypadało.
Do wieczora wymieniliśmy tylko kilka słów. To miejsce działało tak, że nie miało się ochoty o niczym rozmawiać. Odludny zakątek świata, a jednak ktoś tu mieszka. I ma iPhona.
Nocą wiatr nieco zelżał. Spałem w pokoju na górze, na szerokim łożu, bo znalazłem je pierwszy. Karol spał na kanapie, w pokoju „wypoczynkowym” (tak go nazwaliśmy), na parterze.
Nad ranem usłyszeliśmy skrzypienie drzwi.
*
Zerwałem się z łóżka i pospiesznie założyłem ubranie, które było już trochę mniej mokre. Usłyszałem gniewny krzyk dochodzący z dołu.
– Kim ty jesteś? Co robisz na mojej kanapie?!
Sytuacja Karola była nieciekawa, a myśl, że i ja niedługo będę musiał się ujawnić, nie poprawiała mi samopoczucia.
Ostrożnie zszedłem po schodach, starając się nie robić hałasu. Wiedziałem, że i tak prędzej czy później gospodarz zobaczy mnie, ale wolałem maksymalnie odwlec tę chwilę. W końcu zobaczyłem go.
Karol kulił się i próbował schować za kanapę. Nie czynił tego bez powodu, właściciel domu był wysoki, barczysty i rozgniewany. To połączenie nie wróży nigdy nic dobrego.
– Michał! Proszę, zrób coś! – W ten sposób moje strategiczne położenie zostało zdradzone, a potężny mężczyzna spojrzał na mnie. Jego oczy były błękitne jak ocean, ale twarz poznaczona bliznami i głębokimi zmarszczkami nie wzbudzała sympatii. Z warg wykrzywionych w groźnym grymasie, między którymi tkwiły resztki pożółkłych zębów, ściekała strużka śliny, z posklejanych włosów i brody kapała na podłogę woda i natychmiast wysychała. Ubrany był w kurtkę rybacką koloru khaki, wodoodporne spodnie i wysokie gumowce. W prawej dłoni trzymał harpun.
– Co? Jeszcze jeden? Nadzieję was na ostrze jak łososia! Będziecie dyndać na brzegu, głowami do dołu tak długo, aż wyzioniecie ducha! – Mężczyzna podnosił głos coraz bardziej, grzmiał jak burza i wymachiwał swoim harpunem. – Albo lepiej. Rzucę was jako przynętę na rekiny.
Karol zbladł, ja zacząłem dygotać. Może z tego powodu, że założyłem nie do końca wysuszone ubranie i teraz było mi zimno.
– Błagam, daruj mi życie, zrobię co zechcesz – powiedział Karol i przewrócił się, mimo że nikt go nie popchnął. To pewnie ze strachu.
Wtedy olbrzym zaczął się śmiać. Jego radość była tak wielka, że w rytm kolejnych wybuchów euforii, drżała pod nami posadzka. Śmiał się i śmiał, a było w tym tak wiele niespodziewanego szczęścia, że gdyby nie powaga sytuacji i groźby, którymi nas obsypywał, zacząłbym chichotać razem z nim.
Spojrzałem na kolegę, z którego oczu dało się wyczytać to samo pytanie, co z moich. Czy mężczyzna oszalał? Czy trafiliśmy do domu wariata i być może czeka nas los gorszy od śmierci?
Tymczasem olbrzym sięgnął po swojego iPhona i zagrzmiał ponownie:
– Muszę wam zrobić zdjęcie. Wyglądacie, jakbyście zobaczyli ducha. Założę się, że zrobilibyście pod siebie, gdybym pokrzyczał na was jeszcze przez chwilę.
Nieznajomy odstawił harpun w kąt pomieszczenia. Zrobił zdjęcie i poszedł do sąsiedniego pokoju.
– Chodźcie, zaparzę herbatę.
*
Gdy siedzieliśmy już przy stole, pijąc miętową herbatę z imbryka, mężczyzna podjął opowieść:
– Nazywam się Posejdon. Gdy byłem młody, a było to bardzo, bardzo dawno temu, miałem wspaniały pałac na dnie morza, w którym zasiadałem na tronie wraz z moją żoną Amfitrytą, córką Okeanosa. Nieszczęśliwie, pewnego dnia wypłynęła z pałacu i nigdy nie wróciła. Szukałem jej wiele lat, lecz na próżno. Może umarła, może ktoś ją porwał, nie mam pojęcia… Mój smutek z każdym rokiem narastał.
W porywie rozpaczy zrobiłem coś, czego do dziś żałuję. Z magazynu, w którym trzymaliśmy różne wartościowe rzeczy, wykradłem Zeusowi piorun i cisnąłem go w niebo. Spadł prosto na Pałac Bogów. Wybuchł potworny pożar, spalając nasz cały zapas nektaru i ambrozji, a trzeba wam wiedzieć, że nektar to niezwykle mocne wino, ma w sobie tyle alkoholu, że nie dało się go ugasić. Myślę, że powodem dla którego ludzie pijani wierzą, że są nieśmiertelni, jest właśnie podobieństwo ludzkiego wina do nektaru. Ten boski ma jednak jeden dodatkowy składnik, którego nie mogę zdradzić, a zresztą nie ma go już na świecie. Był tylko na górze Olimp. Spłonęły wszystkie beczki, zapas na całą wieczność. Nie można odtworzyć tego przepisu.
Od tej pory bogowie zaczęli się starzeć. Czynili to jednak znacznie wolniej niż zwyczajni śmiertelnicy, gdyż w ich żyłach wciąż płynęło wspomnienie boskiego napoju, a ambrozja, którą jedli, aby nektar dobrze się wchłaniał, nadal podtrzymywała właściwą przemianę materii. Mimo to, po setkach lat zostałem tylko ja.
Zeus, gdy jeszcze żył, był na mnie śmiertelnie zawzięty. Ukarał mnie tak, jak potrafił. Chcecie wiedzieć, co zrobił? Poprosił Herę, aby rzuciła na mnie urok, niepozwalający mi oddychać pod wodą. Od tej pory muszę żyć wyłącznie na powierzchni. I od wielu dekad na tej wyspie. Ostatnio zmodernizowałem nieco mieszkanie, by nadążać za duchem czasu – bogiem, który umrze dopiero przy końcu świata. Zapewne zauważyliście, że żyję teraz jak… jeden z was. To prawda, ale nie do końca. Wciąż potrafię porozumiewać się z wodnymi stworzeniami, a one mnie słuchają. Zbudowałem nawet w piwnicy małą elektrownię, która zamienia energię fal morskich w prąd i ciepło. Dzięki niej ogrzewam dom i zasilam urządzenia elektryczne. Pewnie zastanawiacie się, gdzie mój trójząb? Zamieniłem go na coś bardziej praktycznego.
Taka jest moja historia. Żyję na odludziu, a mimo to znaleźliście mnie. Zazwyczaj ukrywam swój dobytek we mgle, wczoraj po prostu zapomniałem ją wywołać. Cóż, pamięć z wiekiem także starzeje się nieubłaganie i zaczynają pojawiać się w niej dziury. Teraz wasza kolej, co właściwie się stało, że wtargnęliście do mojego domu, dlaczego tu jesteście?
*
Karol opowiedział o tym, jak nasz statek nagle zaczął tonąć. Zrzucił całą winę na rozpoczynający się sztorm, ale nie zauważył jednego szczegółu, który nie uszedł uwadze Posejdona.
– Jak wasz statek mógł tak po prostu zacząć tonąć? Czy chcecie powiedzieć, że… – Tu urwał i podrapał się po głowie. – Coś sobie przypomniałem. Czy ten statek nie był przypadkiem całkiem biały i płynął na południe?
– Owszem – odpowiedziałem.
– W takim razie wiem, co się stało. Przepraszam. Myślałem, że polujecie na wieloryby.
– To był statek wycieczkowy! – krzyknął Karol, zapominając, jak bardzo bał się mężczyzny, który okazał się być greckim bogiem. – Zginęło wielu ludzi!
– Naprawdę mi przykro. Mój wzrok nie jest już tak sokoli, jak kiedyś. Pomyliłem się. Wiecie, nie cierpię kłusowników. Najchętniej wszystkich bym pozabijał. Polują na moich morskich przyjaciół.
Nie gniewaliśmy się długo. Posejdon okazał się gościnny i bardziej przyjazny, niż wskazywałaby na to jego aparycja.
Po kilku dniach zaproponował, że pomoże nam wrócić do domu. Na pożegnanie podarował nam piękny prezent.
– Oto muszle radiowe – rzekł. – Oprócz dźwięku morza, odbierają także każdą stację radiową, o której pomyślicie.
Podziękowaliśmy Posejdonowi za wspaniały podarunek. Ja natomiast wpadłem na pomysł.
– Jeśli chcesz, podaruję ci moje okulary. Widać przez nie wszystko, na co patrzysz, o wiele wyraźniej. To bardzo pożyteczny wynalazek, powinieneś go używać.
Posejdon przymierzył i okazało się, że są idealnie pod niego.
– Dziękuję, to wspaniały dar. Bywajcie!
– Bywaj, Posejdonie!
Odpłynęliśmy na grzbiecie wieloryba, zastanawiając się, jak daleko stąd do brzegu. Karol szepnął mi do ucha:
– Jak myślisz, czy to naprawdę był Posejdon? Zawsze myślałem, że to mit.
– W każdym micie jest ziarenko prawdy – odparłem, głaszcząc wieloryba po głowie.
ninedin.home.blog
Przyjemne bardzo. Dobrze napisane. Mało oryginalne, ale dobrze się czytało. Z uśmiechem.
Posejdon jaki dowcipniś. :)
“Wybuchł potworny pożar, spalając nasz cały zapas nektaru i ambrozji, a trzeba wam wiedzieć, że nektar to niezwykle mocne wino, ma w sobie tyle alkoholu, że nie dało się go ugasić.”
Hmm… czysty alkohol etylowy spala się szybko i po prostu odparowuje, a płomień gaśnie. Więc skoro było go aż tyle w tej ambrozji… Chociaż można sobie wyobrazić, że paliły się beczki z ambrozją, więc w sumie nie będę się więcej czepiać. :)
Myślę, że powodem dla którego ludzie pijani wierzą, że są nieśmiertelni, wynika właśnie z podobieństwa ludzkiego wina do nektaru. – A to dobre. ;)
Dziękuję ze odwiedziny i przeczytanie :)
SaraWinter – Myślę, że paliło się dużo więcej niż tylko beczki i ich zawartość. Ogień rozprzestrzenia się szybko, a piorun Zeusa ma niezłego kopa. :) Alkohol pomógł natomiast dopełnić dzieła. Może gdyby Dionizos nie zaczął gasić pożaru wódką, coś by ocalało… (tego w tekście nie było, ale ja jako autor wiem więcej niż jest w tekście).
Cieszę się, że mój tekst został odebrany przez Ciebie pozytywnie. Tak, fabuła nie jest bardzo skomplikowana, ale myślę, że da się przełknąć.
Zazwyczaj tak kończy się nagłe i nieodwołalne napełnienie płuc słoną wodą, jeśli do niego dopuścić. Nasza łódka balansowała niepewnie na grzbiecie wysokiej fali, by po chwili wraz z nią zapaść się niemal pod wodę, w oczekiwaniu na kolejne podźwignięcie ku niebu.
Mam wrażenie, że utonięciem kończy się wypełnienie płuc nie tylko słoną wodą.
Nacisnąłem
naklamkę masywnych, drewnianych drzwi i z trudem je uchyliłem.
Nie miałem bladego pojęcia[+,] skąd mógł wziąć się tak dobrze wyposażony dom, otoczony przestworem wód, na wyspie, która była niewiele większa od budynku, który na niej stał. Karol rozgościł się już w pokoju obok, zdjąwszy wierzchnią warstwę przemoczonych ubrań. Porozwieszał je na gorącym kaloryferze, aby się osuszyły. Ja natomiast znalazłem pokój na piętrze, który pasował mi idealnie. Był to mój pierwszy pokój z widokiem na ocean.
Nie podoba mi się pierwsze zdanie, jest bardzo złożone nie wiem, po co, bo powtarza informacje podane wcześniej: dom stał na wyspie. Owszem, gdyby stał pod wyspą albo obok niej, oczekiwałabym wyjaśnień, ale tutaj nie dzieje się nic, co trzeba podkreślać, powtarzać.
Wkrótce zaczęliśmy obawiać się, że właściciel domu wróci i niekoniecznie polubi nowych lokatorów. Karol stwierdził, że i tak nie mamy dokąd pójść, jesteśmy w pułapce, więc chcąc nie chcąc, musimy zostać. A czy gospodarz będzie z tego zadowolony, czy nie, okaże się[+,] jak wróci.
A wrócić powinien niedługo, jeśli jest na morzu, o ile oczywiście nie rozbije się o własną skalistą wyspę.
Wydawało się nam, że zmyje nas razem z domem
, w którym się znajdowaliśmy. W głębi serca czułem strach, że morze pochłonie nas tak jak statek, z którego uciekliśmy w łodzi ratunkowej.
Wiedziałem, że i tak prędzej czy później gospodarz zobaczy mnie, ale wolałem maksymalnie odwlec tę chwilę. W końcu zobaczyłem go.
Przejrzałabym ten tekst pod kątem powtórzeń.
Budujesz długie zdania, w których podajesz te same albo oczywiste informacje (dom stoi na wyspie, bohaterowie do niego weszli, więc znajdują się w nim). To generuje powtórzenia zwrotów typu “który”, “że”. Mam wrażenie, że jest dużo zaimków.
Nie czynił tego bez powodu, postać właściciela domu była wysoka, barczysta i rozgniewana.
Spodziewałabym się raczej, że to właściciel będzie rozgniewany, a nie jego postać ;)
Myślę, że powodem[+,] dla którego ludzie pijani wierzą, że są nieśmiertelni, wynika właśnie z podobieństwa ludzkiego wina do nektaru.
Powód (…) wynika? Powodem (…) jest?
Ogólnie: sympatyczne spotkanie z Posejdonem.
Przynoszę radość :)
Anet – Dziękuję za poświęcony czas. Każdy komentarz jest dla mnie bardzo cenny. :)
Powtórzenia, jak powtórzenia. Mnie osobiście nie przeszkadzają dwie łyżeczki cukru do herbaty, ani dwa podobne słowa w dwóch zdaniach. Pięć to owszem, przesada, ale są wyrazy które trudno zastąpić :D
Sympatyczne opowiadanie. :)
Nie gniewaliśmy się długo.
Hmm, na statkach wycieczkowych mieści się parę tysięcy ludzi, wliczając w to obsługę i wszyscy, poza twoją dwójką, zginęli z winy Posejdona. A twoi bohaterowie “nie gniewali się długo”?! Socjopaci, czy co?
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Może nie chcieli zadrzeć z bogiem? Poza tym poczęstował ich herbatką, to wiele zmienia :D
No, to musiała być herbatka z porządną wkładką. ;)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Spodobał mi się powód zniknięcia bogów z Olimpu :)
Dobrze się czytało, chociaż warsztatowo tekst do dopracowania.
Pozdrawiam :)
Niezła scenka. Historia w tle, dotycząca bogów olimpijskich, fajna. Ale reszta bez napięcia, nie zostawia mnie z żadną emocją czy scenką wpisaną w pamięć. Tekst do przeczytania i niestety raczej zapomnienia.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Dziękuję za opinie. :)
Wiem, że tekst nie zawojuje konkursu, ale mimo wszystko było to dla mnie ciekawe doświadczenie i kolejna lekcja. Muszę popracować nad fabułą przy kolejnym opowiadaniu, żeby działo się więcej. No i zmniejszyć liczbę powtórzeń w moich tekstach. :D
Pozdrawiam.
Myślałem, że utoniemy. Zazwyczaj tak kończy się nagłe i nieodwołalne napełnienie płuc wodą, jeśli do niego dopuścić.
Eee… ale to jest definicja utonięcia. Chyba? I trudno by było odwołać napełnienie płuc (czy czegokolwiek) wodą (lub czymś innym). Chyba, że ktoś jest magiem.
w oczekiwaniu na kolejne podźwignięcie ku niebu.
Przedłużasz, to raz. Dwa: podźwignięcie kojarzy się dość przyjemnie, a tu chyba nie o to chodzi.
Wiedziałem, że jeśli przeżyję, nigdy nie wsiądę na rollercoster.
Cute.
Wiedziałem, że miał
Że ma (c.t.)
niezdrowy, zielony odcień
Grupa nominalna, bez przecinka.
W nagłym przypływie religijności, pomyślałem
Bez przecinka.
Dosłownie uderzyliśmy w niego, lecz najważniejsze, że daliśmy radę wspiąć się po skałach otaczających wyspę.
Znaczy, rozbili się na atolu, czy jak? Nie rozumiem.
Zbliżał się sztorm
Myślałam, że już jest?
masywnych, drewnianych drzwi
Bez przecinka.
pierwsze co zobaczyłem
Pierwsze, co zobaczyłem.
wielki, płaski
Obejdzie się bez przecinka.
Mój poziom zdziwienia zbliżał się właśnie do końca skali
… ale dlaczego? I, jak już: poziom mojego zdziwienia.
Ale jazda! – rzekł
To jest niestylistyczne. Dlaczego? Bo slangową wypowiedź opatrujesz eleganckim, staroświeckim didascalium. Sophisticated as hell.
powiedziałem podchodząc
Powiedziałem, podchodząc.
Nie miałem bladego pojęcia, skąd mógł wziąć się tak dobrze wyposażony dom, otoczony przestworem wód, na wyspie, która była niewiele większa od budynku, który na niej stał.
Wtrącenie jest purpurowe i trochę bez sensu, bo to wyspa jest otoczona wodami, a dom tylko dlatego, że na wyspie stoi. Ponadto – istnieją prywatne wyspy. I powtarzasz "który". Moja wersja: Nie miałem bladego pojęcia, skąd mógł się wziąć tak dobrze wyposażony dom na środku oceanu, zwłaszcza, że wyspa, na której stał, była niewiele większa od budynku.
obawiać się, że właściciel domu wróci i niekoniecznie polubi nowych lokatorów.
Się obawiać. Polubi, nie polubi… To może być anglicyzm – na pewno nie chodziło Ci o “nie spodobają mu się nowi lokatorzy”?
okaże się jak wróci
Okaże się, jak wróci.
Wydawało się nam, że zmyje nas
"Nam" możesz wyciąć, wiemy, komu.
czułem strach
Ciut wydumane.
tak jak statek,
Tak, jak statek. Trochę zdawkowy cały ten akapit, jakbyś sobie nagle przypomniał, że chłopcy nie spadli z nieba i musiał wyjaśnić ich istnienie.
To miejsce działało tak, że nie miało się ochoty o niczym rozmawiać. Odludny zakątek świata, a jednak ktoś tu mieszka.
Nie widzę związku?
gniewny krzyk
Krzyk gniewu. Przecież to nie krzyk się gniewa.
Sytuacja Karola była nieciekawa, a myśl, że i ja niedługo będę musiał się ujawnić, nie poprawiała mi samopoczucia.
I co właściwie wnosi to zdanie?
gospodarz zobaczy mnie
Gospodarz mnie zobaczy.
Nie czynił tego bez powodu
You don't say…
Z warg wykrzywionych w groźnym grymasie, między którymi tkwiły resztki pożółkłych zębów
Trochę to chaotyczne.
podnosił głos coraz bardziej
Strasznie spokojna narracja, jak na to, co opisujesz.
Rzucę was jako przynętę na rekiny.
Rzucę was na przynętę rekinom.
przewrócił się, mimo że nikt go nie popchnął. To pewnie ze strachu.
I musisz mnie tak tłuc po głowie tą łopatą? Ponadto "mimo że" jest pretensjonalne jak nie wiem.
że w rytm kolejnych wybuchów euforii, drżała pod nami posadzka
Bez przecinka, ale to w ogóle dziwnie wygląda.
Czy trafiliśmy do domu wariata i być może czeka nas los gorszy od śmierci?
Strasznie zapewniasz, a nie pokazujesz wcale.
Nazywam się Posejdon.
… tak, ot?
Nieszczęśliwie, pewnego dnia
Nie po polsku. Niestety, po prostu.
Z magazynu, w którym trzymaliśmy różne wartościowe rzeczy, wykradłem Zeusowi piorun
… hem? Zeus pilnował swoich piorunów, na pewno nie trzymał ich w składziku.
Spadł prosto na Pałac Bogów.
A gdyby trzymał, to byłby to składzik na Olimpie. Czyli Posejdon rzucił piorunem z Olimpu na Olimp?
potworny pożar,
Aliteracja.
spalając nasz cały zapas
Anglicyzm składniowy. Wybuchł pożar, w którym spłonęły nasze zapasy.
nektar to niezwykle mocne wino, ma w sobie tyle alkoholu, że nie dało się go ugasić
Wino ma maksymalnie 13%, jeśli nie jest wzmacniane. Ale magia, więc niech będzie.
Ten boski ma jednak jeden dodatkowy składnik, którego nie mogę zdradzić
To reklama, czy co? Posejdon tak po prostu opowiada im historię swojego życia? Z nudów?
zapas na całą wieczność
Wieczność jest nieskończona, więc jeśli zapas był skończony, to w końcu by się skończył. Taka myśl.
Czynili to jednak znacznie wolniej niż
Wolniej, niż. I starzenie nie jest czynnością, a procesem.
aby nektar dobrze się wchłaniał
Erm… na zagrychę, znaczy?
Mimo to, po setkach lat
Bez przecinka.
urok, niepozwalający mi oddychać
Źle to brzmi.
potrafię porozumiewać się
Aliteracja i "się" dynda.
ukrywam swój dobytek we mgle
Dziwnie to brzmi.
Myślałem, że polujecie na wieloryby.
No, to już świadczy o demencji boga morza. Przykre.
zapominając, jak bardzo bał się mężczyzny, który okazał się być greckim bogiem.
Toporne.
Mój wzrok nie jest już tak sokoli, jak kiedyś
Anglicyzm.
Wiecie, nie cierpię kłusowników. Najchętniej wszystkich bym pozabijał. Polują na moich morskich przyjaciół.
Kapitan Nemo?
Nie gniewaliśmy się długo
Co tam, zatopił kupę ludzi, ale to równy chłop.
Oprócz dźwięku morza, odbierają
Bez przecinka.
że są idealnie pod niego.
Nie po polsku.
Odpłynęliśmy na grzbiecie wieloryba
Bajkowe, co nie pasuje do reszty tekstu.
No, cóż. Pisałeś na promie, co? Rejs z Gdańska na Hel? Bo nie ma tu za dużo fabuły – żadnego konfliktu, tylko słabo przemyślane zdarzenie. Napięcie znika w środku, bohaterowie to tylko imiona. Nic się nie zmieniło, nikt się niczego nie nauczył. Skoro Posejdon taki nowoczesny, to jakim cudem przegapił istnienie okularów?
Wypracowanie szkolne, niestety. Wrzuć do skrzynki z napisem "nieudane" i jedź dalej.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Sympatyczna historyjka. Główny wątek nie porywa, ale spodobała mi się opowieść o końcu bogów. Nie mógł lepiej przycelować? ;-)
Trochę dziwne, że dwaj faceci mieli całą szalupę dla siebie…
Babska logika rządzi!
Tarnina – dziękuję za poświęcony czas.
Finkla – Racja, może nie przemyślałem tego do końca :) Będę miał nauczkę, żeby więcej czasu spędzać nad każdym akapitem, bo potem ciężko niektóre rzeczy poprawić. I nie brać udziału w konkursach na trzy dni przed końcem terminu :D
To inspiracja? ;-)
Babska logika rządzi!
Nie przejmuj się. Będzie lepiej.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Alkohol eliksirem nieśmiertelności? Będę żył wiecznie :D!
A poważnie – scenka, w której mało napięcia, z infodumpowym przemówieniem Posejdona. W sumie niezłe, ale jednak jakoś pozostawiło wychłodzonym jak wczorajsza herbata.
Z babolków:
– “Rollercoster” – rollercoaster;
– “Łódka roztrzaskała się i utonęła” – raczej “zatonęła”, utonąć mogą zdaje się tylko istoty żywe.
No nic, początek zrobiony, to teraz pisz dalej i wrzucaj na portal!
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
http://altronapoleone.home.blog
Przyjemnie się czytało do poduszki :)
Choć całość furory nie robi. Braki w logice i momentami naiwne momenty, jak ten z szybkim wybaczeniem Posejdonowi chociażby – rozumiem, że mogli się go bać, ale to należało jakoś w tekście nakreślić, a nie gaworzą sobie, piją herbatkę, i od tak wybaczają za śmierć tylu ludzi i, jakby nie było, własne dramatyczne przeżycia. Brak wyraźnych charakterów postaci, w zasadzie nie mamy kogo i za co polubić lub nie polubić. No i ten koniec. Taki bajkowy, jak już ktoś wspomniał, a to, według mnie, nie bardzo się klei w stosunku do całości tekstu. Nie wiem też w jaki sposób utrzymaliby się na grzbiecie wieloryba, no ale w końcu to podwładny samego Posejdona, a ten zna zapewne jakieś sztuczki, o których nie wspomniałeś. No i to głaskanie po głowie największe zwierzę świata też jakoś dziwnie brzmi…
Ale! Trochę pomarudziłem, więc zakończę tak, jak rozpocząłem: Czyta się Ciebie całkiem przyjemnie i z chęcią zajrzę do jakiegoś przyszłego tekstu :)
Pozdrawiam
Edit: Często stawiasz zaimki na końcach zdań, mi to jakoś wybitnie przeszkadzało. Przykład:
Wiedziałem, że i tak prędzej czy później gospodarz zobaczy mnie, ale wolałem maksymalnie odwlec tę chwilę. W końcu zobaczyłem go.
Przeczytaj to sobie na głos. Nienaturalnie. Nie lepiej:
Wiedziałem, że i tak prędzej czy później gospodarz mnie zobaczy, ale wolałem maksymalnie odwlec tę chwilę. W końcu go zobaczyłem. ?
Owszem, mamy tu postać mitologiczną, żyjącą we współczesnym świecie, tyle że pomysł wydał mi się dość cieniutki, a opowiastka niezbyt zajmująca. Przeczytałam jednak bez żadnej przykrości, ale w pamięci raczej nie zachowam.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Realuc – dziękuję za odwiedziny i słuszne spostrzeżenia. Mea Culpa. Poprawię się. :)
regulatorzy – Cieszę się, że zajrzałaś. Jeśli czytałaś bez przykrości, to chociaż taki plus. :)
Następne opowiadanie przyszło już na świat. Ale wstawię dopiero jak zrobię solidną korektę.
Poczekam na kolejne opowiadanie. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
To właściwie nie jest opowiadanie, tylko streszczenie pomysłu. Wydarzenia dzieją się, bo autor tak chce, postacie nie mają żadnej innej motywacji poza imperatywem narracyjnym (zachowanie bohaterów od lądowania na wyspie!). Postacie w zasadzie nie istnieją: żeglarze są wyłącznie po to, żeby wprowadzić postać Posejdona. Szkoda, że autor ciekawiej nie ograł najfajniejszego pomysłu w całym tekście – pożaru Olimpu i starzenia się bogów. Myślę, że warto ten tekst przepracować i przebudować, bo po solidnej robocie może z niego jeszcze coś fajnego wyjść.
ninedin.home.blog
Zgadzam się z współjurorką, że najfajniejszy jest pomysł z pożarem Olimpu i losem bogów. Taki zmierzch bogów, z którego komuś udało się uciec. Scena z wielorybem całkiem fajna.
Ale niestety reszta jest jak z wypracowania szkolnego – prościutka, aż za prosta fabuła, zero realnego dramatyzmu. Nie jest tak, że bezwzględnie wymagam tego ostatniego, ale tu nie ma też np. oniryczno-nierealnego nastroju, który usprawiedliwiłby brak fabuły. I może po prawdzie nawet bardziej by pasował do tego, co sobie wymyśliłeś jako wątek Posejdona.
Też bym nad tym tekstem popracowała – zostawiła pomysł, ale spróbowała wymyślić mu inną fabułę z innymi postaciami ze świata ludzi.
http://altronapoleone.home.blog
W tej chwili zrobiłem to, co zaproponowała Tarnina. Przeniosłem opowiadanie do folderu “nieudane” (tak, mam taki folder) i tam będzie czekało, aż jego pan i stwórca postanowi coś z nim zrobić :D
Dziękuję za wskazanie możliwych rozwiązań. Może coś jeszcze z tego będzie.
Pozdrawiam. :)