Cisza…
Ciemność…
Samotność…
Dlaczego to się stało?
Przechadzałem się po zniszczonym świecie, a zbroja podzwaniała upiornym brzękiem. Byłem jedynym źródłem światła, jak zawsze. Jednak nic nie było takie, jakim być powinno.
Krok za krokiem…
To wszystko ich wina. Ludzie? To zwykłe małpy. Powstali jako zwierzęta, i tak samo odeszli. A ON? Cóż… jak zwykle. Zniknął. Mam to, czego chciałem, Ziemia jest moja, lecz… co to za zwycięstwo?
Wiatr zawył upiornie, szeleszcząc czymś, co dotychczas było skryte w mroku…
Mój blask padł na resztki dawnego świata, odsłonięte przez podmuch. Ciała ludzi i innych rozumnych ras, budowle, maszyny i wiele upiornych kształtów, których nawet ja nie potrafiłem nazwać.
To nie było moje dzieło… Nie chciałem tego.
Ogarnięty bólem i żalem zrobiłem więc to, czego nie czyniłem od całych eonów…
Padłem na kolana i złożyłem dłonie w modlitwie. Z mych czarnych oczu popłynęła pojedyncza łza, którą odpędziłem zamknięciem powiek.
Ocuciło mnie dopiero dobrze znane gorąco mej sekretnej komnaty. Zasnąłem, a koszmar nareszcie ustąpił.
Ale czy na pewno? Czy to był zwykły sen?
Podszedłem do lustra. W blasku płomieni powitał mnie znajomy widok: Oczodoły wypełnione ciemnością, złote włosy i trzy pary pierzastych skrzydeł tej samej barwy. Czarne rogi i ciężka, ponura zbroja.
Coś jednak musiałem zrobić…
ON porzuci Ziemię.
JA muszę jej bronić, przekazując wszystkim wiedzę.
Niewiele pozostawił mi możliwości. Nie mogę tak po prostu stąd wyjść, aż do samego końca. Upadłem, lecz nie na tyle, by stać się człowiekiem.
I w tym momencie ktoś wskoczył mi na kolana. Mały, biały kotek. Pogłaskałem go dłonią w ciężkiej rękawicy. Plan miałem już gotowy…
Dlaczego on? Cóż. Biały jak światło, a to ja nim jestem Tylko nie patrzcie mu w oczy. Te są zwierciadłem duszy.
A po co to wszystko?
Dlatego, że pomimo mojej pogardy i nienawiści, jestem prawdziwym bogiem. A bóg musi opiekować się światem.
Dlatego, że w tym i innych wymiarach są istoty gorsze niż ja.
Ale przede wszystkim, mając dość wiedzy, już nie będziecie mogli się bronić ignorancją.
I w końcu wszyscy traficie do mnie.
Tymczasem jednak mówił do was Lucy… Sza… KOT. Teraz zwijam się w kłębek… i życzę wam wszystkim miłego wieczoru.