– Piękna statuetka – powiedziałem, podnosząc figurę przedstawiającą czarnego mustanga, stojącego na tylnych nogach.
– Skąd ty…? Jak ty tu…?
– Ani się rusz – wysyczałem, celując z rewolweru. Nie kryłem zadowolenia z reakcji jaką u niej wywołałem. – To za dzisiejszy pokaz?
– T-tak…
Nie dziwię się że ludzie się za nią oglądali. Szczupła, blondwłosa, której suknia uwydatniała dokładnie to co powinna.
– I byłaś w tej kreacji? Ładna.
Delikatna woń słodkich perfum towarzyszyła mi podczas obchodzenia „damy” dookoła.
– Rusz się. – Dźgnąłem lufą jej nagie plecy, kierując kobietę w stronę garderoby.
– Wyciągaj i czytaj rozmiary – nakazałem
– XXS, XS, sz-szyta na zamówienie, XXS, XS, na zamówienie… – Łamiący się głos coraz bardziej cichł.
– Dość małe, nie uważasz?
Skinęła głową.
– Wiesz za co? – Przytknąłem jej do skroni zimną lufę pistoletu.
Ocierając łzy przytaknęła.
***
– Z czerwonym ci nie do twarzy.
– Bardzo, kurwa, śmieszne – odpowiedział oparty o ścianę biznesmen, babrzący się we własnej krwi.
– Ile to budowałeś? – zapytałem, rozglądając się po fabryce.
– Dwadzieścia lat.
– I to wszystko dla… Jak go nazwałeś? – zapytałem, bawiąc się w dłoni woreczkiem
z białym proszkiem w środku.
– Biały koń – odparł, charcząc krwią, która spłynęła mu na marynarkę.
– Ach, tak. Jak mogłem zapomnieć.
– Michał, mogę ci to wszystko oddać, tylko mnie…
– Oszczędź? Przyszedłem tu w innym celu.
Wychodząc, upuściłem papierosa. Odkręcony gaz zrobił resztę.
***
– Jestem niesłychanie szczęśliwa, że zebraliśmy się tu tak tłumnie. To pokazuje naszą siłę! Obecna partia już trzeci rok nie wywiązuje się z obietnic wyborczych. A co zdążyli zrobić? Sprzedać nas!
Jeszcze jedno piętro do pokonania.
– Nasza gospodarka szybko i skutecznie jest uzależniana od zachodu. Tylko na przełomie ostatniego roku zamknięto pięćdziesiąt firm, a kolejne trzydzieści zostało zlicytowanych!
Jestem już na dachu.
– Podczas gdy my zwiększyliśmy liczbę miejsc pracy i płacę minimalną, oni obstawili sądy swoimi poplecznikami!
Oparłem policzek o kolbę.
– Jesteśmy gwarantem dobrej przyszłości. Podczas gdy oni obiecują, my działamy. Pomyślcie chwilę czy dostaliście coś od partii rządzącej?
Wtedy się zaczęło. Ktoś rzucił kamieniem w policjanta, ktoś wyciągnął maczetę spod płaszcza, a znaleźli się i tacy, co odpalili race.
Tłum umilknął dopiero gdy mózg pani senator rozbryznął się na banerze przedstawiającym ognistego konia – symbol opozycji.
Po wstaniu i otrzepaniu się, oddałem ciepłemu jeszcze trupowi karabin. W końcu obiecałem że tylko pożyczę, ale nie chciał wierzyć…
***
– Odsuńcie się chłopcy, chcę tylko jego.
Stali twardo. Ehhh, szkoda mi ich, naprawdę.
Nie zdążyli nawet nacisnąć spustów, a już leżeli w kałużach krwi.
– Ilu? – zapytałem jedynego, który został przy życiu.
– Nie… nie wiem o czym mówisz – wychrypiał mafijny boss.
– Naprawdę? Liczyłem, że wykażesz się czymś więcej, chociażby odrobiną honoru.
– Kim ty do cholery jesteś?!
Uciąłem tę rozmowę wraz z głową rozmówcy.
Posprzątałem po sobie i poszedłem do baru. Kelner był zdziwiony, że proszę tylko o wodę, ale nie powiedział ani słowa. Rozejrzałem się po otaczających mnie ludziach. Ci idioci nawet nie wiedzieli, że ich uratowałem. Nie byli świadomi tego, że losy świata się rozstrzygnęły, że już nigdy nie zaznają cierpienia, że już zawsze będzie dobrze.
– Dziękuję – burknąłem do kelnera gdy przyniósł mi szklankę.
Wziąłem łyka i…
Zakrztusiłem się. Zanosząc się kaszlem i bijąc się w pierś padłem na ziemię. Spojrzałem jeszcze na kelnera w nadziei, że mi pomoże. Myliłem się.
– To ty jesteś…
Skurwiel tylko się uśmiechnął. Wtedy udało mi się opanować kaszel. Wyszarpnąłem pistolet z kabury i rozwaliłem mu łeb. Śmierć była martwa. Tylko czemu przybrała formę kelnera? Nie ważne. Wszyscy w barze chcieli się zemścić. Wybiegając z budynku potknąłem się o próg rozcinając sobie czaszkę. Krew przysłoniła mi pole widzenia, a po uderzeniu nadal huczało w uszach. Nie przeszkadzało mi to jednak w rozpoznaniu, że wszyscy byli opętani przez Śmierć.
Strzelałem, musiałem ich wszystkich wystrzelać. A w głowie słyszałem głos wwiercający się w czaszkę:
“Chcesz mnie zabić? To ja zabijam! Zagłodzenie się, choroba, walki, a nawet zakrztuszenie, to wszystko ja! Nie zatrzymasz mnie. Jestem wszędzie!”
Leżałem w kałuży krwi na progu baru, patrząc tępo w niebo. Jak zabić Śmierć?
„Jestem wszędzie!”
Czy wykonalne jest pokonanie Śmierci?
„To ja zabijam!”
To ja zabijam. Tak, to JA zabijam! Właśnie o to chodzi.
Sprawdziłem magazynek pistoletu. Został ostatni nabój. Obracając go w palcach zobaczyłem mały symbol pędzącego konia. Uśmiechnąłem się. Ostatkami sił załadowałem pocisk z powrotem do magazynka a lufę przyłożyłem do skroni.
– Zawsze zatrzymaj jeden strzał dla siebie. Tak na wszelki wypadek – wyszeptałem starą maksymę.
Pociągnąłem za spust.
***
– W czym Cię zawiodłem, Panie?– wykrzyczałem, padając na kolana.
– Odebrałeś im wszystko, co ode mnie dostali.
– Ale jak to, Panie?
– Wolna wola. Mówi ci to coś?