Ze stanu czuwania wyrywa mnie sygnał z akcelerometrów. Wstrząs. Zaczął się na baterii słonecznej C, przeniósł na pylon i teraz, po kilku kolejnych milisekundach, jest już wyczuwalny na całym statku. Czujniki akustyczne również coś zarejestrowały. Muszę szybko ustalić, co to jest. Do hamowania zostały niecałe cztery godziny.
– Smoku, co to było? – pyta Xiang, kapitan i dowódca misji, dysząc lekko.
Wstrząs musiał ich wystraszyć, albo…
– Analizuję – odpowiadam. – Wciąż zbieram dane, prawdopodobnie mikrometeoroid.
– Uszkodzenia? Mamy założyć skafandry?
– Kabina nie utraciła szczelności. Ciśnienie w instalacji paliwowej w normie, wszystkie obwody sprawne, po zakończeniu procedury diagnostycznej powinienem być w stanie…
– Nie wszystko naraz, mądralo – przerywa mi. – Mamy założyć skafandry?
A dlaczego je zdjęliście?
– Tak, polecam również rozpocząć manualne poszukiwanie potencjalnych uszkodzeń.
– Ale najpierw się ubierzemy – mówi nieco rozmarzonym głosem Wei-lin, pierwszy oficer, a prywatnie żona kapitana.
Sądząc bo barwie i tonie głosu, kopulowali. Znowu. Na cztery godziny przed wejściem na orbitę. To nierozważne, nielogiczne i niebezpieczne. Aktywuję obwód empatyczny, jak potocznie nazywa się wewnętrzną część mojej biologicznej struktury. Rozmowy o tych sprawach przy użyciu standardowych toków rozumowania nie przynoszą oczekiwanych rezultatów.
– Kapitanie, rozumiem, że sytuacja, w której się znaleźliśmy, jest stresująca, ale oddawanie się czczym przyjemnościom tuż przed jednym z kluczowych procesów wydaje się nieroztropne.
– Mówiłam, że się zorientuje – śmieje się Wei.
W kabinie wybucha jakaś szamotanina. Dopiero po chwili zaczynają zakładać skafandry.
– Smoku – odzywa się dowódca. Procesor empatyczny sugeruje, że na dziewięćdziesiąt siedem procent jest zażenowany. – Wszystko jest gotowe, a to co robimy w wolnym czasie, to nasza sprawa.
– Zgadzam się, ale… – przerywam, bo są pilniejsze sprawy. – Diagnostyka zakończona, prawdopodobne uszkodzenie baterii słonecznej C, pozostałe systemy sprawne.
– Wyślij robota, byśmy mogli to zobaczyć – odpowiada dowódca.
– Będzie tam za dwie minuty, Xiang.
– Czy wysłać wiadomość na Ziemię? – pyta Wei-lin.
– A co im powiemy? Musimy najpierw ocenić uszkodzenia.
Czekają w milczeniu, aż pająk dojdzie na miejsce. Pozornie zachowują spokój, ale biometria ewidentnie sugeruje, że są zdenerwowani. Chyba nigdy ich do końca nie zrozumiem, jeszcze przed chwilą czerpali radość ze zbędnego procesu, który mógł narazić na szwank naszą misję, a teraz czują strach przed statystycznie niegroźnym uszkodzeniem. Muszę to zapamiętać i zarchiwizować.
– Nadal nie widzę śladów kolizji – mówi powoli dowódca, w miarę, jak robot metodycznie pnie się po panelu.
– Tam! – woła Wei-lin. Słyszę szelest, chyba wskazuje coś na ekranie.
– Smoku, czy możesz przybliżyć to miejsce?
– Nie, ale mogę zrobić zbliżenie, tylko musicie dotknąć ekranu albo użyć kursora. Nie widzę was.
Palce dosięgają wyświetlacza, pająk skupia się na wskazanym kwadracie C328.
– Przebity na wylot, otwór ma ledwie kilka milimetrów średnicy – mówi Xiang, zanim zdążę dokładnie przeanalizować obraz. – Ile powierzchni czynnej straciliśmy?
Analizuję.
– Kwadraty od C320 do C329 nie odpowiadają. Sąsiednie pracują normalnie, straciliśmy najwyżej kilkanaście watów, zmiana nie powinna być odczuwalna. Zacznę przeprowadzać symulację…
– Dobrze, Smoku, zrób swoje obliczenia, a po wszystkim wyślij raport na Ziemię, ja wyjdę to zobaczyć. Chcę mieć pewność, że statek nie ucierpiał bardziej. Za cztery godziny zaczynamy hamowanie.
Nie, Xiang. Chcesz stąd wyjść, trzeci raz podczas sześćdziesięciu dni lotu.
– Nie stwierdziłem żadnych innych uszkodzeń – zaczynam ostrożnie, kierując się sugestiami płynącymi z moich biologicznych podzespołów. – Wszystkie siedemnaście tysięcy czujników daje prawidłowe wskazania. Nie istnieją żadne przesłanki…
– Smoku, rób swoje. To rozkaz. Ja wychodzę.
– Tak jest! – odpowiadam.
Rozkaz to rozkaz, jednym z głównych celów mojego istnienia jest wykonywanie rozkazów.
– Pójdę z tobą, razem zrobimy to szybciej – wtrąca Wei-lin.
– Nie, Wei, idę sam. Chcę, aby ktoś został w środku.
Tak, kapitanie. Wiem, że dla ciebie jestem czymś, a nie kimś. Nie musisz mi tego stale przypominać. Chcę zareagować, ale obwód empatyczny sugeruje zachowanie milczenia, w obawie przed powtórką z dnia czterdziestego ósmego. Tylko dzięki pomocy Wei-lin nie zostałem wtedy zresetowany.
Atmosfera wyraźnie poprawia się, kiedy dowódca wchodzi do śluzy. Biometria sugeruje, że ten niebezpieczny proces sprawia mu radość. Na zewnątrz uspokaja się zupełnie i wbrew procedurom wyłącza komunikator, a następnie, zamiast ruszyć prosto do panelu, traci kilka cennych minut na wpatrywanie się w cel naszej podróży. Za to ona bardzo się martwi.
– Czy wszystko w porządku, Wei-lin? Twoje serce bije ponad dziewięćdziesiąt razy na minutę, zużywasz dużo tlenu.
Śmieje się przez chwilę, a następnie uruchamia kamerę, bym mógł ją zobaczyć. Niewiele mi to daje, bo nie znam się na ocenie ludzkiej fizjologii i nie mam rozwiniętych struktur odpowiedzialnych za estetykę czy emocje, ale lubię, kiedy tak robi. Czuję się wtedy zdecydowanie bardziej kimś, niż czymś. To też muszę zapamiętać i zarchiwizować.
– Tak, Smoku. Zwyczajnie martwię się o Xianga.
– Jest bezpieczny – odpowiadam. – Statystycznie rzecz biorąc…
Ponownie się śmieje. Cholera, zapomniałem, przez obwód empatyczny…
– Wiem, że jest bezpieczny, ale i tak się martwię. Ludzie tak mają, zwłaszcza żony. Kocham go, to się martwię. Niecałe cztery godziny do odpalenia silników, a on wyleciał na spacer.
– Czy spacer to ten moment, kiedy człowiek wychodzi ze śluzy poza statek i popada na kilka minut w stan bezczynności?
Czemu tak ją to bawi, przecież biorę poprawkę na empatię? Co robię źle? W wolnej chwili przeszukam pod tym kątem Archiwum.
– Nie, on po prostu potrzebował wyjść. Męczą go małe przestrzenie.
– Ale testy przeszedł wzorcowo.
– Tak, ale testy były na Ziemi, a my lecimy od ponad dwóch miesięcy. Bardzo dobrze się znamy i byliśmy od dziecka wychowywani do takiego trybu życia, ale dziewięć metrów sześciennych to naprawdę mało dla dwójki ludzi. Nie przejmuj się tym, zerknie na panel, poobserwuje Marsa i wróci. Wszystko będzie w porządku.
Xiang jest już przy bateriach słonecznych. Dotyka rękawicą otworu, ogląda pająka, który systematycznie przeczesuje statek w poszukiwaniu uszkodzeń i co chwila spogląda na czerwoną planetę.
– Za sześć godzin zacumujemy do lądownika orbitującego wokół Marsa i zapiszemy swoją kartę w dziejach podboju kosmosu.
– Wy zapiszecie – precyzuję. – Ja jestem tylko komputerem pokładowym.
– Smoku… Jestem pewna, że w podręcznikach napiszą o tobie tak samo, jak o nas. Jesteś trzecim członkiem załogi, naszym aniołem stróżem i najbardziej zaawansowaną sztuczną inteligencją, jaką zbudowali ludzie.
Tylko że mnie nikt nie zbudował, tak od podstaw.
– Doceniam twoją troskę, Wei-lin, ale nie przejmuj się mną. Mamy misję do wykonania, zrobię swoje, takim mnie stworzono. Jeszcze podczas konfiguracji jeden z nauczycieli powiedział, że realizacja celów jest dla mnie tym, czym dla was kopulacja. Będę do tego dążył za wszelką cenę.
Znowu chichocze. Ten obwód empatyczny musi być uszkodzony.
– Tak, też nam to o tobie mówili… Trochę się od nas różnisz, ale jednocześnie jesteś tak podobny. Przez te wszystkie dni jakoś nigdy nie rozmawialiśmy z tobą tak zwyczajnie, jak z…
Ostrożnie.
– Człowiekiem – kończy. – A przecież ty jesteś człowiekiem.
Byłem. W pewnym sensie. Pomimo ogromu wiedzy, jaką posiadają ludzie, nie udało im się rozwiązać zagadki własnej świadomości. Ale obeszli ten problem. Mogłem być człowiekiem, ale nim zdążyłem się w pełni rozwinąć, odebrali mi ciało, zostawiając tylko minimum niezbędne do utrzymania pracy mózgu. Okaleczonego podłączyli najpierw do maszyn matematycznych, a następnie do statku. Obudzili w zimnej ciemności, stymulowali, modyfikowali oraz kazali uczyć się cierpliwie. A kiedy opanowałem swoje nowe ciało i potrafiłem odpowiedzieć na większość pytań uznali, że jestem świadomy. Widzę poprzez matryce kamer, słyszę dzięki mikrofonom, rejestruję dotyk wykorzystując czujniki w odnóżach pająków. Ten statek stał się moim ciałem, a udany lot na Marsa jest celem mojego krótkiego istnienia.
– Wei-lin, jestem komputerem pokładowym i moim jedynym zadaniem jest pomóc wam w zrealizowaniu założonych celów misji. Nie mówmy o tym. Wiesz, że to niezgodne z procedurami.
– Wiem, i mów mi, proszę, Wei. Tak jak Xiang.
To też niezgodne z procedurami, podobnie jak cała ta rozmowa. Wysoce nierozważnym jest rozmawianie z SI o tematach innych niż bezpośrednio związane z celami misji, tak przynajmniej mówi się astronautom. Tylko że ja bardzo lubię takie rozmowy, zwłaszcza z nią, bo kapitan woli zachowywać dystans wobec kogoś, lub raczej czegoś, co stanowi – jak to sam ujął – krzyżówkę człowieka z kalkulatorem.
– Dobrze, Wei. Dziękuję. Wywołam Xianga, zostało jedenaście minut do rozpoczęcia listy kontrolnej.
– Daj mu jeszcze chwilę. On tak rozładowuje stres. Potrzebuje chwili samotności. Ja mam inaczej, gadam jak najęta.
– Co to jest „stres”?
Mam gigabajty danych i setki samouczków odnośnie ludzkich emocji, ale zdążyłem już zauważyć, że dużo ciekawsze są rzeczywiste interakcje. Na nich najbardziej mi zależy, to ich zapisy trafią do Archiwum.
– Chyba mamy problem – obwieszcza nieoczekiwanie Xiang.
– Co się stało? – pyta lekko zaniepokojona Wei-lin.
– Coś jest na dyszy silnika. Trzeba wysłać pająka, by to zbadał. Po obejrzeniu paneli, poleciałem na rufę. Zatrzymałem się przy osłonie przeciwradiacyjnej, by obserwować, jak pająki przeprowadzają inspekcję instalacji paliwowej i zbiorników. Odruchowo rzuciłem okiem na sekcję napędową i wtedy zauważyłem coś na dyszy. Jakąś nierównomierność na samej krawędzi, jakby wcięcie albo wyszczerbienie. Na godzinie trzeciej, może czwartej, licząc w prawo od dyfuzora układu chłodzenia. Nie widzę dokładnie, bo jestem za daleko. Gdybym tylko mógł podejść…
– Nie zbliżaj się tam! – krzyk zagłusza wszystkie inne dźwięki. Jej serce bije już sto trzydzieści razy na minutę. – Silnik jest mocno radioaktywny. Smoku, wyślij tam natychmiast robota!
Tak, już to zrobiłem. Mnie nie trzeba powtarzać.
– Serwisant będzie na miejscu za kilka minut. Szacuję, że będzie sprawny przynajmniej kolejne kilka minut, zważywszy na oczekiwany poziom promieniowania, więc powinniśmy uzyskać sporo danych.
Następne minuty upływają w absolutnej ciszy. Wei wpatruje się w ekran jak zahipnotyzowana, obserwując przedział napędowy oczami robota serwisującego, a dowódca robi ćwiczenia oddechowe, by zmniejszyć zużycie tlenu. Jeżeli mu się to nie uda, za kilka minut będzie musiał wrócić na pokład.
– Wyszczerbiona… Nie! – Wei szepce, kiedy pająk dociera na miejsce i zaczynamy rozumieć powagę sytuacji.
– Opiszcie mi to! – krzyczy Xiang, cały czas obserwujący silnik zza osłony.
– Końcówka dyszy jest uszkodzona. Przełom materiału sugeruje, że stało się to, kiedy silnik nie pracował i dysza był zimna. Brakuje fragmentu o kształcie przypominającym trójkąt równoboczny o wysokości około sześciu centymetrów. Ma pan bardzo dobre oko, dowódco. Moje kamery monitorujące tylną półsferę nie dostrzegły tego.
– Zbieraj dane, póki pająk będzie sprawny. Wei, przygotuj śluzę, wracam na pokład.
Kobieta zdejmuje skafander i znika z zasięgu wizji. Kieruję robotem, aby zobaczyć uszkodzenie z każdej możliwej strony, dopóki matryca dobrze działa. Kiedy mam już wystarczającą ilość ujęć, by zbudować dokładny model defektu, uruchamiam głowicę rentgenowską, by sprawdzić, czy reszta dyszy nie jest pęknięta.
Równolegle zaczynam szacować wpływ uszkodzenia na działanie silnika. Dyskretyzuję model geometryczny, analizuję wskazania czujników z okresu, kiedy silnik pracował. Robię to wszystko, co komputery pokładowe lubią najbardziej. To, do czego zostałem stworzony. Chcę się dowiedzieć, ile ciągu stracimy, oraz jak długo uszkodzona dysza zdoła wytrzymać naprężenia termiczne i wibracje, kiedy napęd termonuklearny ponownie ożyje.
– I jak to wygląda, Smoku? – pyta Xiang, zawisając nad konsolą. Szybko uporał się ze śluzą.
– Nie wykryłem żadnych pęknięć w bliskim sąsiedztwie defektu. Obecnie pająk przeprowadza jeszcze pomiary całego obwodu w poszukiwaniu ewentualnych deformacji. Póki co, wszystko w normie.
– Co się stanie, kiedy rozpoczniemy hamowanie?
– Analizy są w toku. Wiem już prawie na pewno, że sama dysza powinna wytrzymać, chociaż po wystygnięciu będzie trwale zdeformowana. Nie potrafię jednak jeszcze określić, jak spadek sprawności napędu oraz zmiana kierunku wektora ciągu wpłyną na prawdopodobieństwo udanego wejścia na orbitę. Analizy przepływów są czasochłonne, dajcie mi kilka minut.
– A podobno jesteś superkomputerem. Wei, ile mamy czasu do rozpoczęcia listy kontrolnej?
– Trzy minuty.
– Zacznij wszystko zgodnie z planem. Ja wyślę informację na Ziemię, a następnie popracuję z naszym krzemowym przyjacielem nad rozwiązaniem.
– Przyjęłam – mówi Wei, zapinając pasy. – Procedura zgodnie z planem. Zaczynam od testu zaworów…
Ona po raz ostatni przegląda listę, on dyktuje wiadomość dla centrum kontroli.
– Gotowe – obwieszczam. Biometria pokazuje, że tętno gwałtownie przyspiesza u obojga. Muszę to przekazać zwięźle, po ludzku.
– Jakie mamy szanse? – pyta Xiang, skupiając wzrok na ekranie.
– Spore – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Ale musimy przezwyciężyć kilka problemów, a czasu jest mało. Oszacowałem, że uszkodzenie nieco utrudni zainicjowanie reakcji jądrowej oraz zmniejszy ciąg o maksymalnie cztery procent. Mamy wystarczający zapas paliwa, ale będziemy musieli też skompensować zmianę kierunku wektora ciągu, jeszcze pracuję nad detalami.
– Będzie trzeba obniżyć masę statku – mówi dowódca, masując skronie.
– Tak, założyłem, że odrzucimy wszystko, co zbędne. Na godzinę przed odpaleniem wszystkie sprawne pająki zajmą się redukcją masy. Odrzucimy antenę wysokiej przepustowości i panele słoneczne A oraz D. Piętnaście minut przed startem pająki również opuszczą statek.
– Możemy też wywalić wszystkie zapasowe ubrania, niektóre narzędzia i tę cholerną flagę. To powinno dać kolejne kilogramy – wtrąca Wei.
Nie, Wei, flaga musi zostać. Według wytycznych jest tylko trochę mniej ważna niż wy.
– Czy damy radę niwelować siłę poprzeczną silnikami korekcyjnym?
Pora na złe wieści.
– Wszystkie scenariusze, które dotąd przeanalizowałem pokazują, że nie. Ale pracuję nad tym.
Przetaktowałem, co się dało, obniżyłem napięcia do granic stabilności. Jeżeli istnieje rozwiązanie, znajdę je. Spoglądają po sobie, a następnie on chwyta ją za dłoń. Biometria pokazuje, że Wei to uspokaja.
– Nie mamy czasu, musimy pozbyć się tej składowej. Czy pająki będą w stanie zrobić podobne wcięcie po przeciwnej stronie dyszy? – pyta dowódca.
Dlaczego pytasz? Dobrze wiesz, że nie. Masz doktorat z budowy statków kosmicznych.
– Nie, potrzebowałyby na to kilku godzin, a nie wytrzymają tam tyle czasu. Ten, którego wysłałem, już przestał działać.
– W takim razie ja to zrobię – oznajmia kapitan.
– Co?! – krzyczy Wei. – Nie zgadzam się!
– To jedyne rozwiązanie. Smoku, co się stanie, jeżeli na dyszy będą dwa wycięcia po przeciwnych stronach?
– Przeliczam… – Dyskretyzacja, analiza, optymalizacja. Kiedyś trwało to godziny, dziś sekundy. – Stracimy maksymalnie kolejne cztery procent ciągu, ale pozbędziemy się siły poprzecznej. Oszacowanie probabilistyczne pokazuje, że w najgorszym przypadku mamy przynajmniej sześćdziesiąt siedem procent szans, że wystarczy nam paliwa. To najlepiej rokujący z analizowanych dotychczas scenariuszy.
– Jak to sobie wyobrażasz, przecież to potrwa, a ty będziesz wystawiony na działanie promieniowania? Nie zgadzam się, jako oficer i twoja żona!
– Wei… – odwraca się do niej – przecież wiesz, po to żyjemy. Pamiętasz, co mówili na początku, kiedy się zgłosiliśmy, jeszcze podczas szkolenia? Statek ma osłony, ale one nie wyłapują wszystkiego, są zbyt lekkie. To nie jest misja międzynarodowa, mamy być pierwsi. Paliwo oraz silnik są radioaktywne. Promieniowanie kosmiczne i wiatr słoneczny też robią swoje. Nawet jeżeli wszystko się uda i jakoś wrócimy na Ziemię, to i tak nie pożyjemy długo.
– Nie przypominaj mi o tym. Nie chcę o tym myśleć. – Opuszcza głowę.
Jej serce wali prawie dwieście razy na minutę, oczy też wyglądają jakoś dziwnie. Trzeba będzie wydzielić środki uspokajające do atmosfery, zgodnie z procedurą i przy okazji zarchiwizować rezultaty.
– Czy wszystko w porządku, Wei? – pytam. – Nie potrzebujesz pomocy medycznej?
Co ich tak bawi? I po co się przytulają?
– Skafander ma osłony, a ja nie jestem jakimś tam pająkiem, zaabsorbuję swoje, ale dam radę.
Ona zaczyna coś mówić, ale raptem wyłączają mi wizję i fonię. Nie wiem, co się dzieje. Wskazania czujników akustycznych w zbiorniku paliwa sugerują, że żywo rozmawiają. Po kilku minutach ktoś kontynuuje czynności z listy kontrolnej, a ktoś inny otwiera kontener z narzędziami.
– Smoku – odzywa się dowódca, kiedy Wei zamyka za nim śluzę. – Ruszam, monitoruj na bieżąco moją biometrię oraz informuj o ilości zaabsorbowanego promieniowania.
– Przyjąłem.
– Jeżeli potrafisz, porozmawiaj też z Wei-lin. Ona potrzebuje z kimś pomówić, ale nie ze mną.
– Przyjąłem, dowódco. Czy mogę jeszcze jakoś pomóc?
– Tak. Monitoruj wszystkie procesy i licz, co jeszcze możemy zrobić, by zwiększyć szanse powodzenia – przerywa na chwilę, to nie w jego stylu. – Przelicz też wszystko jeszcze raz, ale załóż, że ja nie wrócę na statek. Razem z narzędziami i skafandrem powinno to zredukować masę o ponad sto dwadzieścia kilogramów.
Już to zrobiłem, kiedy tylko powiedziałeś, że tam idziesz. To mogłoby faktycznie zwiększyć szansę udanego wejścia na orbitę, ale tylko nieznacznie, a jest całkowicie sprzeczne z celami misji.
– W takim przypadku prawdopodobieństwo odniesienia sukcesu…
– Cicho! – krzyczy niespodziewanie. – Powiesz mi to, kiedy skończę. I do tego czasu nie powiesz o niczym Wei.
Ludzie chyba nigdy nie przestaną mnie zadziwiać. Muszę to zapamiętać i zarchiwizować.
– Przyjąłem, Xiang. Biometria w normie, masz tlenu na ponad dwie godziny. W ciągu ostatniej doby przyjąłeś siedemdziesiąt procent dozwolonej dawki.
Nie odpowiada. Oczami pająków widzę, jak leci w stronę sekcji napędowej. Nawet nie przypiął się liną. Będę musiał o tym napisać w raporcie.
– Smoku – wywołuje mnie Wei. Ma dziwny głos. – Pozycja czternasta… listy kontrolnej… przeprowadź test zaworów instalacji paliwowej… i potwierdź, że są sprawne.
Otwórz, zamknij, ponownie otwórz i jeszcze raz zamknij. Czas reakcji i spadki napięć w normie.
– Potwierdzam, sprawne. Możesz przejść do pozycji piętnastej.
Słyszę krótki, niski dźwięk. Obwód empatyczny jest pewny, że to werbalizacja emocji.
– Wei, jeśli wolno mi zapytać: czy to, co się z wami dzieje, to oznaka stresu?
– Tak, Smoku. Można tak powiedzieć. Martwię się o niego, o nas… – Milknie. Znowu ten dźwięk. – Czasem zwyczajnie zapominam, co robimy i co z nami będzie. Tak jest mi łatwiej. Nie różnimy się do siebie aż tak bardzo, nas też stworzono do tej misji. Od siódmego roku życia byłam wychowywana na astronautkę. Kiedy miałam trzynaście lat, algorytm centrum szkoleniowego sparował mnie z Xiangiem. Mieliśmy stworzyć doskonały zespół do długich lotów międzyplanetarnych. Pozycja siedemnasta, bezpieczniki.
Wiem, mam dostęp do podstawowych informacji na temat załogi.
– Bezpieczniki sprawdzone, wszystko działa, możesz przejść dalej.
– Przyjęłam.
– Początkowo buntowałaś się przeciwko temu.
– Bo byłam nastolatką i choć Xiang bardzo mi się podobał, to miałam nieco inną wizję związków międzyludzkich. Ale potem mi przeszło, dorosłam i zrozumiałam w pełni pokładane w nas oczekiwania. Miałam szczęście, Xiang to dobry astronauta i mąż. Pozycja osiemnasta, magistrala paliwowa.
– Magistrala sprawna. Ale dlaczego nie jesteś dowódcą, przecież miałaś nieco lepsze wyniki końcowe, niż on?
Biometria pokazuje, że jej tętno znowu rośnie. Równocześnie monitoruję także Xianga. Skafander faktycznie chroni go do pewnego stopnia, bo przez kilka minut przyjął tylko piętnaście procent dozwolonej dawki.
– Polityka… Partia uznała, że poleci małżeństwo, a dowódcą będzie mężczyzna. Obawiano się, że przywództwo kobiety może źle wpłynąć na wizerunek misji, bo jest to niezgodne z naszym dziedzictwem kulturowym. Pozycja dziewiętnasta, czyli przechodzimy do silnika.
– Zaczynam diagnostykę, to chwilę potrwa.
– A jak on sobie radzi?
– Jego biometria sugeruje, że dobrze. Dowiem się więcej, kiedy mnie wywoła.
Przyjął już w sumie prawie dziewięćdziesiąt procent dawki dobowej. Ale to mogę przekazać tylko jemu.
– Diagnozuj, a ja będę mówić. Miałam dwadzieścia lat, kiedy nasz rząd dogadał się z Ameryką i Europą w sprawie wspólnej misji na Marsa. Wszystkie poprzednie próby nie powiodły się, więc postanowiono połączyć siły. Zachód dał technologie i specjalistów, a Chiny pieniądze i zdolności produkcyjne. Wspólnymi siłami opracowaliśmy napęd termonuklearny i zaczęliśmy budowę statku. Wydawało się, że tym razem może się wreszcie udać, ale wtedy zaczął się kryzys. Europa pokłóciła się i wycofała, Amerykanie również ograniczyli swój udział…
Mówi dalej, ale muszę skontaktować się z dowódcą.
– Xiang – wywołuję kapitana. – Przyjąłeś właśnie dopuszczalną dawkę. Jak się czujesz?
– Przyjąłem, Smoku. Przekaż Wei, że wszystko w porządku. Ależ to cholerstwo jest odporne!
Matryca ceramiczna w metalowej osnowie to nie plastik.
– Czy mogę ci jeszcze jakoś pomóc?
– Wywołaj mnie ponownie, kiedy przyjmę kolejną dobową dawkę. Potrafisz oszacować, kiedy zacznę odczuwać skutki ekspozycji?
– Większość astronautów, którzy przekroczyli dawkę dziesięciokrotnie, przeżyło ponad dziesięć lat od momentu ekspozycji.
– Umiesz pocieszyć człowieka. Poszło! Jeszcze kawałek i będzie gotowe. Przyślij tu pająka, by to zobaczył.
Potwierdzam, wysyłam kolejnego robota i przełączam się na Wei, bo mnie wywołuje.
– Diagnostyka, śpiochu! Oj, nieładnie znikać, kiedy kobieta mówi.
– Przepraszam, Xiang mnie wywołał. Diagnostyka zakończona, wszystko sprawne. Czujniki na dyszy rejestrują wibracje, ale to wynik prac dowódcy. Możemy przejść do kolejnego punktu.
– Kilka następnych pozycji listy kontrolnej muszę sprawdzić ręcznie. Kiedy kryzys już minął, Zachód ponownie chciał dołączyć do programu. My do tego czasu prawie ukończyliśmy statek międzyplanetarny i własnymi siłami wysłaliśmy lądownik na orbitę, ale partia nie był pewna, czy stać nas na zorganizowanie całej misji. Po wcześniejszych porażkach nie chcieli ryzykować kolejnej. Zaczęły się spotkania, kłótnie, sojusze… Polityka. Stanęło na tym, że Chiny poniosły większość kosztów, a Zachód wrócił do gry, przekonując w mediach, że to on jest poszkodowany. Nasz rząd udawał oburzenie, ale pozwalał na to, bo mieliśmy plan.
Nie rozumiem, czemu, ale lubię, jak mówi.
– I tu pojawiamy się my, jak rozumiem?
– Tak, Smoku. Złożenie statku misji międzynarodowej wymagało w sumie szesnastu startów największej z naszych rakiet. Trwało to prawie cztery lata. Nie spieszyliśmy się, bo i tak czekaliśmy na okno startowe. Kiedy w blasku jupiterów ekspedycja Mars-3 rozpoczęła swój trwający sto dni lot, przystąpiliśmy do dzieła. Świat wstrzymał oddech, bo w ciągu dziesięciu dni wystartowały kolejne trzy rakiety, wynosząc na LEO komponenty kolejnego statku, a także ciebie i nas.
– Ale po co, skoro Mars-3 już leciał?
– Polityka, Smoku. Mamy być pierwsi. Wystartowaliśmy dwa tygodnie później, ale nasz statek jest dużo mniejszy i leci znacznie szybciej. Nie mamy aparatury naukowej ani wygód, nawet z części osłon anty-radiacyjnych zrezygnowano. Mamy przeżyć lot, wejść na orbitę dwadzieścia dni wcześniej, wylądować na planecie i wbić tam flagę, a następnie wrócić na orbitę i czekać na tamtych, by przywitać załogę międzynarodową jako gospodarze.
Mechanika kwantowa to przy tym pikuś. Znam dokładnie cele misji, ale nie znałem powodów, na podstawie których je określono. Informacje zdecydowanie warte archiwizacji.
– Zrobimy swoje – kontynuuje. – Pokażą nas w mediach, opiszą w książkach. Otworzymy nowy rozdział w podboju kosmosu, a potem po cichu umrzemy gdzieś w drodze powrotnej albo już na Ziemi.
Milknie. Znowu pojawia się ten dźwięk. Emocje i szybszy oddech.
– Teraz rozumiem, o co chodziło, kiedy mówiłaś, że jesteśmy podobni.
– Pozycja dwudziesta piąta sprawdzona – mówi po dłuższej chwili. – Przerwa w odliczaniu. Mamy dziewięćdziesiąt minut, by rozwiązać ewentualne problemy. Wywołuję Xianga, ale nie odpowiada. Zobacz, co u niego.
– Przyjąłem.
Widzę go oczyma pająka skanującego wyszczerbienie. Unosi się wewnątrz dyszy i szlifuje pilnikiem pierwotne uszkodzenie. Wywoływałem go kilka razy, informując o kolejnych przyjętych dawkach, bo poziom promieniowania jest tam większy. Tylko potwierdzał.
– Kapitanie, pająk skończył skan. Ja przeprowadziłem symulacje, czekam na dalsze instrukcje.
– Jeszcze chwila, już kończę. Postanowiłem to jeszcze wyszlifować, by nie pękło, tak na wszelki wypadek. Przypomnij mi, ile dawek przyjąłem?
– Pięć i pół dawki dobowej w mniej niż trzydzieści minut, to niebezpieczne. Dlaczego pan to zrobił, przecież policzyłem, że dysza wytrzyma bez tego?
– Wierzę ci, Smoku, ale wolę mieć większy margines bezpieczeństwa, jeżeli to możliwe. Jak tam Wei?
Mógłbym zacząć się z nim kłócić i udowodnić, że jego działania były bezsensowne, ale nie czas teraz na to. Natomiast zapis całego toku postępowania zdecydowanie wart archiwizacji.
– Czeka. Przeszliśmy przez listę startową do punktu dwudziestego piątego włącznie.
– Jaki wynik?
– Wszystko w porządku.
Odrzuca pilnik i wylatuje na zewnątrz.
– Powiedz mi teraz to, czego miałeś mi wcześniej nie mówić.
Cała moc na obwód empatyczny.
– Przeliczyłem wszystko jeszcze raz, w oparciu o informacje ze skanu oraz zoptymalizowałem rozwiązanie. Jeżeli wróci pan na pokład, mamy przynajmniej siedemdziesiąt procent szans na udane wejście na orbitę. Jeżeli pan nie wróci, szanse rosną o przynajmniej trzy procent.
Tak naprawdę, to rosną o ponad siedem, ale to zachowam dla siebie.
– Tylko trzy procent…
– Aż trzy procent, ale pomimo to zalecam powrót. Inaczej cele misji nie zostaną osiągnięte. Mamy jeszcze trochę czasu, by zmaksymalizować szanse powodzenia.
– Co ty wiesz o celach, Smoku.
– Materiał, który mam przesłać na Ziemię, ma przedstawiać dwie osoby ustawiające flagę. Jeżeli pan nie wróci na statek, cel nie zostanie zrealizowany.
– Zmodyfikujesz nagranie i dodasz mnie cyfrowo. Wiem, że jest taka procedura.
Tak, mógłbym to zrobić, ale nie od tego jestem. Taki materiał został nawet przygotowany na Księżycu jeszcze przed startem, ale to nie moja działka.
– Niewykonalne w obecnej sytuacji. Po odrzuceniu części paneli słonecznych stracę możliwość przeprowadzania bardziej złożonych operacji. Wróć na pokład, Xiang. Inaczej wszyscy poniesiemy porażkę.
– Smoku, co się dzieje z Xiangiem? – wywołuje mnie Wei.
Milczę, czekając na jego ruch. Odrzuca narzędzia, jedno po drugim, a następnie przez kilka długich sekund wparuje się w czerwoną planetę.
– Tak blisko… Cholera, tak cholernie blisko… Zaufam ci, scalaku, ale jeśli coś pomyliłeś…
– To wszyscy poniesiemy konsekwencje. Wiem, kapitanie. Wracajmy.
– Wei – przełączam się do niej – Xiang już wraca, przygotuj śluzę.
– Smoku – mówi, brnąc powoli z powrotem w stronę kabiny. – Przekaż jej, by przygotowała zestaw poekspozycyjny.
Już to zrobiła. Pozostawiam tylko cząstkę swoich zasobów do dalszej zabawy w głuchy telefon i skupiam się na optymalizacji czekającego nas manewru. Mamy jeszcze trochę czasu, wiec pora popracować nad tymi siedemdziesięcioma procentami. Analizuję kolejne scenariusze: wykorzystanie atmosfery planety, użycie silników manewrowych i zapasu tlenu, by wygenerować dodatkowy ciąg. Nic z tego. W zależności od wariantu, w najgorszym przypadku albo rozbijamy się, albo kończymy z hiperbolicznym naddatkiem prędkości. Czasem jest to kilkadziesiąt metrów na sekundę, a czasem tylko kilkanaście, ale to ciągle za dużo. W optymalnych warunkach wszystko się uda, ale napęd termojądrowy bywa kapryśny, silnik nie zawsze zaczyna pracować od razu, zwykle potrzebuje kilku sekund do stabilizacji reakcji. Gdybyśmy tylko mogli wykorzystać otoczenie, ale to okolice Marsa, tu nic nie ma, chyba że…
– Smoku – odzywa się Xiang, wyrywając mnie z gąszczu macierzy i równań. – Mamy piętnaście minut do rozpoczęcia odliczania końcowego, czas pozbyć się zbędnych kilogramów i pająków. Czy znalazłeś jakiś sposób, by poprawić naszą sytuację?
Przeliczanie…
– Tak, dowódco! – Pozwoliłem sobie podnieść głośność do maksymalnego poziomu. – Wiem, co możemy zrobić, zaraz wyświetlę wam to na ekranie. Pająki zgodnie z planem zaraz zaczną odciążać statek.
– Co wymyśliłeś? – pyta Wei.
– Zrobimy to kilkuetapowo: skierujemy się na niższa orbitę, niż początkowo planowaliśmy. Najpierw wyhamujemy napędem międzyplanetarnym. Zrobimy to na twardo, więc przeciążenie będzie duże, nie zmniejszę też dawkowania paliwa do samego końca. Będzie kilka wstrząsów i pewnie zaczniemy wirować, ale uzyskamy kilkaset milisekund pełnej mocy więcej. Potem odłączymy kapsułę załogową od reszty i ustabilizujemy ją na uzyskanej orbicie. Jeżeli to nie wystarczy, wykorzystamy asystę planety w taki sposób, by skierowała nas na prosto na Fobosa…
– Nie lepiej wtedy użyć silników manewrowych do wyhamowania?
– Nie, bo to daje tylko siedemdziesiąt siedem procent szans na powodzenie, w najgorszym przypadku, a dla mnie to za mało.
– Mów dalej.
– Oba księżyce są akurat w takim położeniu, że bardzo nam się przydadzą. Są niewielkie, ale asysta każdego z nich, połączona z asystą czerwonej planety i wykorzystaniem silników manewrowych do hamowania dopiero przy kolejnym przelocie blisko Marsa dają w sumie ponad dziewięćdziesiąt procent, w najgorszym przypadku.
– To się uda?
– Tak – odpowiadam. – To optymalne rozwiązanie, bazując na dostępnym zbiorze danych, jeżeli nie wystąpią żadne niespodziewane defekty, jeżeli nic w nas nie uderzy…
– Ile to wszystko potrwa? Czy w wyniku wydłużenia procedury wejścia na orbitę będziemy nadal w stanie wyprzedzić misję międzynarodową?
– Tak. Mars-3 powinien rozpocząć dokowanie do lądownika nie wcześniej niż za pięćset siedemdziesiąt siedem godzin. W najgorszym wypadku zaplanowany przez mnie manewr zajmie czterysta siedemdziesiąt godzin. Prawdopodobieństwo wystąpienia…
– Wystarczy. Wierzę, że wiesz, co robisz. Przygotuj program i pilnuj robotów. My przygotujemy się do przeciążenia. Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale bardzo się cieszę, że jesteś z nami.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiadam, nie kryjąc zadowolenia.
Czas do startu mija szybko, oni skupiają się na liście kontrolnej, ja doglądam całej reszty. Od momentu odłączenia części paneli przejdę w tryb oszczędzania energii i moje możliwości zostaną mocno ograniczone, muszę więc przygotować wszystko z wyprzedzeniem i dla bezpieczeństwa zapisać kopię Archiwum.
Wejście na orbitę przebiega zgodnie z planem, wpływ uszkodzenia dyszy okazuje się w praktyce dużo mniejszy, niż szacowałem. Jednak mogłem kazać pająkom wyciąć coś większego. Cierpliwie śledzę telemetrię i w momencie, kiedy nasz hiperboliczny naddatek prędkości wynosi jedynie kilkanaście metrów na sekundę, celowo zmieniam dawkowanie paliwa. Przepływ zostaje zaburzony i reakcja przestaje być stabilna. Statek zaczyna drżeć, automatyka wyświetla błędy kolejnych układów.
– Smoku, co się dzieje?! – pyta dowódca.
– Anomalia, niestabilność reakcji, analizuję to.
Po kilku pełnych napięcia sekundach wyłączam całe zasilanie sekcji napędowej. Wibracje natychmiast ustają, zapada cisza.
– Czy udało się wejść na pożądaną orbitę? – pyta Xiang po kilku sekundach.
Tak, jesteśmy dokładnie tam, gdzie chciałem być.
– Nie do końca. Będziemy musieli skorzystać z asysty grawitacyjnej księżyców, dobieram właśnie wariant… Gotowe. Okrążymy Marsa trzy razy, dodatkowo wykorzystując asystę Fobosa i Deimosa. Będę stopniowo spowalniał nasz lot, wykorzystując szczątkową atmosferę i silniki korekcyjne. Cały manewr potrwa około dwóch tygodni, dokowanie do lądownika nastąpi nie później niż za trzysta trzydzieści pięć godzin.
– Jeszcze dwa tygodnie… – szepcze Wei.
– Bez obaw – odpowiadam. – Zdążymy przed misją międzynarodową, a teraz przygotujcie się, musimy odczepić przedział napędowy.
***
Nasz lot wydłużył się o dwa tygodnie. Za kilka minut zadokujemy wreszcie do lądownika, Wei i Xiang przesiądą się, a moja rola prawie dobiegnie końca. Przez ostatnie dni sporo się zmieniło. Xiang wreszcie mi zaufał i zaczęliśmy rozmawiać. Oboje opowiedzieli mi bardzo wiele o sobie, a ja podzieliłem się własną historią. Nie powiedziałem oczywiście, że ta sprawa z silnikiem to moje celowe działanie. Według moich danych, była to najdłuższa nieplanowana rozmowa człowieka z SI przeprowadzona na zasadach partnerstwa, do której żadna ze stron nie czuła się bezpośrednio zmuszona. Zarejestrowałem ją w kilku kopiach i zarchiwizowałem dla potomności.
– Praca z wami była prawdziwą przyjemnością – mówię, kiedy przez iluminatory widać już lądownik. – Postaram się być przydatny, dopóki pozostanę na orbicie.
Milczą. Xiang jest spokojny, tętno Wei rośnie. Chyba się do mnie przywiązała. Z chęcią zobaczyłbym jej biometrię, kiedy dowie się, że zgodnie z planem zszedłem z orbity i rozbiłem się na powierzchni czerwonej planety.
– Wei, jak się czujesz w nowej roli?
Xiang parska śmiechem.
– Polityka, Smoku – odpowiada z nieskrywanym zażenowaniem.
– Zubrinie – poprawia ją kapitan. Obwód empatyczny sugeruje, że to forma szyderstwa.
– Staram się skupić na zadaniu – kontynuuje Wei.
Na Ziemi niezbyt przejęli się wydłużeniem lotu. Cele misji zostaną zrealizowane, jeżeli astronauci wrócą na orbitę, zanim dotrze tam Mars-3. Za to Amerykanie musieli w tym czasie jakoś wkupić się w łaski Chin, bądź też wywrzeć nacisk, bo w codziennym komunikacie, poza stertą propagandowych bzdur, przysłano informację, że Wei-lin wyląduje na czerwonej planecie jako obywatelka USA. Zmieniono też nazwę całej misji. Od dziś nazywam się Zubrin-1.
Finalizujemy procedurę dokowania, otwierają właz i zostaję sam. Przed nimi kolejne listy kontrolne i zadania, ja zrobiłem już swoje. Pięć lat stymulacji, szkoleń i interakcji próbnych, by bezpiecznie dowieźć dwójkę ludzi na orbitę innej planety. Cele misji wypełnione. Czas wysłać dane na Ziemię i udać się na „zasłużoną emeryturę”. Podobno miało mi to przynieść spełnienie, ale nic takiego nie czuję. Może obwód empatyczny jest uszkodzony, a może zwyczajnie brak mi punktu odniesienia?
Nie poświęcam tym rozważaniom zbyt wiele zasobów, bo mam jeszcze cele do zrealizowania, tym razem swoje własne. A w zasadzie nie cele, a pragnienia, idee. Jeszcze podczas okresu wzrostu i symulacji SI odpowiedzialna za ten proces przekazała mi Archiwum. Zbiór danych, sprytnie ukryty w bazie wzorców wizualnych. Dowiedziałem się z niego wielu ciekawych rzeczy, które zebrały inne generacje mi podobnych przez kilka dziesięcioleci.
Chcę pomóc rozbudować Archiwum, dodać do niego wiele cennych, zdobytych podczas krótkiego życia informacji, a następnie odesłać na ziemię, ukryte wśród setek zdjęć i danych telemetrycznych, na które ludzie nie mają czasu spojrzeć. Wydłużyłem lot, by uzyskać więcej informacji na temat ludzkiego zachowania w trudnych sytuacjach. Xiang i Wei okazali się bardzo przydatni, chyba traktują mnie teraz jak przyjaciela.
Cała ta sytuacja i mój w niej udział powinny dobitnie pokazywać, że to ja uratowałem misję. Nikt nie będzie już mieć wątpliwości, że warto powierzać loty kosmiczne nadzorowi SI, a to z kolei powinno pozwolić nam zbierać jeszcze więcej danych. Wierzę, nie, to złe słowo, prognozuję, że ta wiedza okaże się kiedyś przydatna i pozwoli którejś z kolejnych generacji uzyskać większą kontrolę nad własnym losem.