Komandor Grant Felszten wydobył z kieszeni chusteczkę i dyskretnie otarł pot z czoła. Mimo wczesnej pory oraz pracującej na pełnych obrotach klimatyzacji w kościele przy Via Granada było już strasznie gorąco.
– Grant, mam wrażenie, że ten facet z aparatem nas śledzi – szepnęła Joanna, kiedy czarnoskóry pastor rozpoczynał kazanie.
Mężczyzna z troską popatrzył na kobietę, a następnie odwrócił się, wypatrując tajemniczego fotografa. W domu bożym nie było tłoku, nietrudno było więc wypatrzeć intruza, który nie należał do stałych bywalców. Stał z tyłu, tuż przy drzwiach: postawny blondyn w jasnym garniturze i wojskowych okularach, ze sporą lustrzanką w dłoniach. Komandor Felszten zacisnął usta i delikatnie pokręcił głową.
– To ktoś z pracy, kochanie, nie przejmuj się. – Grant pogłaskał po głowie kilkuletniego chłopca, który stał między nimi i już zauważył, że dorośli rozmawiają o czymś wartym uwagi. Zrobi kilka zdjęć i sobie pójdzie.
– Wygląda jak szpieg ze starych filmów. Kto to jest?
– Szpiedzy nie noszą tanich, podoficerskich garniturów, kochanie… – Chciał jeszcze coś dodać, ale urwał, bo pastor właśnie skończył i spogląda na nich z dezaprobatą. – Amen! – Przeniósł dłoń z głowy na ramię malca.
Nie rozmawiali już podczas nabożeństwa, chociaż Joanna przy każdej okazji rzucała ukradkowe spojrzenie na mężczyznę, który zdawał się całkowicie ignorować fakt, że został zauważony i bez skrępowania uwieczniał ich kolejne chwile: kiedy śpiewali psalm, przyjmowali komunię i wychodzili z kościoła. Grant również zdawał się nie przejmować obecnością mężczyzny, co i raz zagadując malca bądź markując zadawane przez dziecko ciosy.
– Dlaczego tamten pan robił nam zdjęcia, mamo? – zapytał chłopiec, kiedy tylko wsiedli do samochodu.
– Marynarka wojenna prowadzi taki program, Sam. – Grant ubiegł żonę. – Chcą zachęcić marynarzy do zakładania rodzin. Ten pan robił zdjęcia do materiałów promocyjnych, wydrukują z nimi ulotki i plakaty, które później trafią do koszar i na okręty.
– Ale dlaczego normalnie do nas nie przyszedł?
– Bo pewnie miał te zdjęcia robić z ukrycia – wtrąciła Joanna, spoglądając kątem oka na męża. – W pracy Granta wszystko jest tak tajne, syneczku, że ludzie nawet nie mówią sobie „dzień dobry”. Na Boga, czemu jest tak gorąco, włączyłeś klimatyzację? – zapytała, kiedy ruszyli.
– Klimatyzacja robi, co może, jednak przy czterdziestu dwóch w cieniu na niewiele się to zdaje. Ale i na to znajdzie się rada: co powiecie na lody?
– Lody! – wykrzyknął Sam, spoglądając błagalnie na matkę.
Kobieta długo wpatrywała się w męża.
– Dobrze – odparła w końcu. – Ale jak tylko wrócimy do domu, siadasz do lekcji, Sam. A ja nie chcę już dzisiaj widzieć żadnych upiornych fotografów.
– Rozkaz, pani kapitan! – Grant wyprostował się w fotelu, spoglądając porozumiewawczo na Sama.
Malec roześmiał się, a następnie zaczął negocjować z matką ile i jakich gałek będzie mógł zamówić.
– Jezu! On za nami jedzie?! – zapytała nagle Joanna, widząc jak Grant uchyla do połowy szybę i wystawia rękę na zewnątrz.
– Już nie, pani kapitan, odprawiłem go. Zgodnie z rozkazem!
Joanna natychmiast odwróciła się, ale nigdzie nie dostrzegła jadącego za nimi auta czy też mężczyzny z aparatem. Świat za fotochromatycznymi szybami wyglądał jak wymarły. Dochodziła dziesiąta i wszechobecne gorąco z uciążliwego stawało się niebezpieczne. Wjechali na obwodnicę, kierując się w stronę nowego śródmieścia, a następnie skręcili do jednej z licznych restauracji drive thru, gdzie zamówili dwa zmrożone zestawy XXL i zaparkowali na specjalnym, ukrytym pod kilkumetrową warstwą ziemi parkingu, na którym temperatura nie przekraczała trzydziestu pięciu stopni.
– Czuję się jak w jaskini – stwierdziła Joanna, wbijając słomkę do shake’a. – Sam, wytrzyj dokładnie ręce przed jedzeniem.
– Ale przynajmniej jest tu chłodniej – odparła Grant, rozpinając pasy. – I można zdjąć okulary. Po ostatnim rejsie, jak zeszliśmy z pokładu w Gibraltarze, wieźli nas na lotnisko przez to miasto szczelinowe…
– Co to jest? – zapytał Sam, podając Grantowi małą kartkę w krzykliwych kolorach.
Z jednej strony znajdował się na niej kalendarz kieszonkowy i numer telefonu, z drugiej natomiast nie do końca poprawnie skadrowane zdjęcie skąpo ubranej kobiety, leżącej z szeroko rozchylonymi nogami na różowym kocyku.
Mężczyzna błyskawicznie chwycił fant, ale wyraz twarzy jego żony sugerował, że widziała, co to. Grant szybko zmiął kartkę i włożył do kieszeni. Joanna westchnęła cicho i zajęła się shakiem. Chłopiec jednak domagał się odpowiedzi.
– To śmieć, Samuelu. Pozostałość z mojego dawnego życia.
– Żyjesz drugi raz? Byłeś w niebie? – dopytywał chłopiec.
– Nie, Sam. Z czasów, zanim poznałem twoją mamę – wytłumaczył Grant, głaszcząc chłopca po krótkich włosach. – Kiedyś strasznie rozrabiałem, zawodniku. Nawet bardziej niż ty.
***
– Zasnął wreszcie – szepnęła Joanna, wychodząc z pokoju Sama.
Grant siedział w fotelu pod ścianą i przeglądał coś na tablecie, obracając w palcach rysik. Zdawał się całkowicie pochłonięty treścią ekranu, jednak kiedy tylko żona się zbliżyła, odłożył urządzenie.
– Przepraszam za tę burdel-kartkę, zawieruszyła się widać w portfelu i musiała wypaść, kiedy płaciłem. W sobotę przejrzę jeszcze raz swoje rzeczy i wyrzucę wszystko, czego już nie potrzebuję. Któryś z chłopaków robił tam jakąś imprezę albo wieczór kawalerski…
– Grant… – Joanna powoli usiadła mu na kolanach. – Nie musisz się tłumaczyć, wierzę ci. Przez pół roku dałeś mi dostatecznie dużo powodów, bym ci ufała. Jesteś najlepszą rzeczą, jaka nam, to znaczy mi, się w życiu przydarzyła.
– Jakże mogłoby być inaczej. – Przytulił ją delikatnie. – W końcu poznaliśmy się w Vegas.
Parsknęła śmiechem i spróbowała wyswobodzić się z uścisku. Przytulił ją mocniej.
– Ciągle mam wrażenie, że to sen i boję się, że w końcu się obudzę. Poderwałeś mnie w klubie hotelowym. Pozostałe dziewczyny kipiały z zazdrości, oficer marynarki wojennej startujący do fryzjerki… Tańczyliśmy razem cały wieczór.
– Nieco też wypiliśmy – wtrącił mężczyzna, obejmując ją wpół. – Ale taki był plan, a wybór okazał się nadzwyczaj prosty: tylko jedna dziewczyna była naprawdę piękna, bystra i potrafiła się bawić. A skoro już o tym mowa, zatańczymy?
Kliknął w tablet i światło przygasło, a z ukrytych w suficie głośników popłynęła spokojna, lecz rytmiczna melodia, przy której nie tak dawno bawili się w najlepsze pośrodku pustyni.
– Teraz? – starała się wyglądać na zaskoczoną.
Nie czekał na odpowiedź.
– Jeszcze pół roku, kochanie – szeptał jej do ucha, błądząc palcami po plecach. – I na dobre zejdę na ląd. Dostanę ciepłą posadę w sztabie albo w zaopatrzeniu, na dalekiej północy albo na Antarktydzie, gdzie nie jest tak gorąco i już zawsze będziemy razem. Kupimy dom, psa i będziemy cieszyć się sobą patrząc, jak Sam rośnie.
Z każdym kolejnym zdaniem Joanna bardziej wtulała się w męża. Wtem muzyka ucichła, a z tabletu dało się słyszeć elektroniczne brzęczenie. Grant zręcznym ruchem posadził żonę na fotelu i pospiesznie odebrał połączenie.
– Nie przeszkadzam, komandorze? – Z głośników zabrzmiał pewny siebie, męski głos.
– Ani trochę, panie generale. Wino i kobiety chętnie poczekają, kiedy marynarka wzywa.
Joanna ostentacyjnie przewróciła oczami i wstała, kierując się do kuchni.
– Dobry wieczór, pani Felszten.
– Dobry wieczór – odparła Joanna. – Przyniosę wino, skoro o tym mowa.
– Proszę wybrać najlepsze, jakie macie, bo obawiam się, że będzie pani naprawdę musiała trochę poczekać. Orzeł wystartował, Grant. Jutro przed szóstą musisz się stawić w jednostce.
Zza ściany dobiegł brzęk tłukącego się kieliszka.
– Szóstą rano czy wieczorem? – Mężczyzna prędko ruszył do kuchni.
– Wieczorem, żołnierzu. Bez przesady. Zakładam, że pamiętasz detale?
– Tak, panie generale. – Grant zajrzał do kuchni.
Joanna, lekko drżącymi rękami, zbierała szkło z podłogi. Mężczyzna podniósł żonę, wręczył jej nowy kieliszek, a następnie zaniósł do pokoju.
– Dobranoc – Generał pożegnał się.
Ponownie rozbrzmiała muzyka, a światło powoli przygasło.
– Długo cię nie będzie? – zapytała, siadając mężowi na kolanach.
Wyglądała przy nim jak zbuntowana córka przy ojcu kierowniku. Lub jak klasowa szara myszka przy kapitanie drużyny futbolowej, jak czasem docinały jej koleżanki.
– Tydzień, może dwa. Góra miesiąc – odparł, upijając łyk.
– Co to znaczy, że Orzeł wylądował?
– Orzeł wystartował, kochanie. To kryptonim, zwykłe ćwiczenia. Wypłyniemy, postrzelamy trochę i zanim się obejrzysz, wrócę – zapewnił jednym tchem i odstawił kieliszek.
– Wiem, że to bez sensu, ale zawsze, kiedy cię wzywają, boję się…
– To nie sen, kochanie. Jestem tu i już zawsze będę, to jeden z ostatnich rejsów. Nie myśl teraz o tym, cieszmy się chwilą, jak wtedy w Vegas. – Prędko uzupełnił wino w kieliszkach.
Tej nocy cieszyli się sobą nawzajem wyjątkowo długo i namiętnie.
***
Grant wstał dosyć późno, dopiero około południa. Zawiózł Sama na mecz i pospiesznie spakował torbę, zabierając tylko niezbędne drobiazgi. Kilka razy próbował rozmawiać z żoną, ale Joanna nie była w najlepszym humorze i wolała tulić się do niego w ciszy. Samochód podjechał punktualnie o czwartej. Komandor uściskał żonę, uśmiechnął się zawadiacko i zamknął drzwi. Chwilę później pędził już w stronę portu, w skupieniu przeglądając coś na tablecie.
Wjechali na teren bazy marynarki niecałe pół godziny później. Pojazd minął stojące przy nabrzeżu okręty i zawiózł komandora prosto na lądowisko, gdzie już czekał szary, wojskowy pionowzlot pozbawiony jakichkolwiek numerów lub znaków identyfikacyjnych.
– Dokąd pan dzisiaj leci, komandorze? – zapytał starszy, zaczesany do tyłu szofer w podoficerskim mundurze bez oznaczeń.
– Tam, gdzie zawsze, Henry. Ratować świat.
***
Grant podniósł głowę i spojrzał na wiszący nad drzwiami zegar. Przebywał w bazie od prawie dwóch tygodni, większość czasu w podobnych do tej, specjalnie przygotowanych, niemal sterylnych salach, do znudzenia powtarzając procedury i możliwe scenariusze wydarzeń. Do startu zostały cztery godziny, a to oznaczało, że miał jeszcze niecałe trzydzieści minut, by zjeść, napić się lub skorzystać z toalety. Potem będzie trzeba przejść ostatnie badanie kontrolne i założyć skafander.
Odłożył tablet, wstał i podszedł do maszyny serwującej ponad dwieście potraw z tubki. Pomimo różnorodności smaków, długo nie mógł się zdecydować.
– Wszystko w porządku, komandorze? – rozbrzmiało z interkomu.
– Tak – Przeniósł wzrok na zajmujące jedną ze ścian lustro, które zapewne było lustrem weneckim. – Tylko nie mogę znaleźć porządnych steków w menu. Chyba jednak nic już nie zjem przed startem.
– Zdenerwowanie to norma przed lotem w dzisiejszych czasach.
– No właśnie przypomniałem sobie o katastrofie, która wydarzyła się miesiąc temu.
– Rozumiem… – Głos zamarł na chwilę. Rozmówca najprawdopodobniej konsultował się z kimś. – Jakieś ryzyko zawsze istnieje, ale proszę pamiętać, oni startowali z Florydy, a pan startuje z Quebeku i oficjalnie jest to lot towarowy. Monitorujemy zarówno przepływ informacji, jak i wszystkie obiekty większe od długopisu, więc statystycznie rzecz ujmując…
– Znam statystyki! – Podszedł do lustra. – Co nie zmienia faktu, że się zwyczajnie trochę boję, mam już swoje lata i parę lotów na karku.
– Doceniamy szczerość, komandorze. Polecamy zatem skupić się na zadaniu. Jeżeli jest pan gotowy, to prosimy o przejście do następnego pomieszczenia. Pana współpasażerka zadaje coraz więcej pytań, a my nie na wszystkie potrafimy zadowalająco odpowiedzieć.
Grant odetchnął głęboko, kilka razy energicznie przeczesał włosy i ruszył w stronę drzwi. Stała w rogu, przodem do lustra, opierając ręce na biodrach i nerwowo przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą.
– Ty?! Tutaj? – zapytała, marszcząc brwi, kiedy Grant z uśmiechem na twarzy wmaszerował do pomieszczenia.
– Dzień dobry, Hanno. Cóż za spotkanie po latach. – Komandor usiadł na krześle, stawiając obok swój zestaw startowy. – Kiedy to się ostatnio widzieliśmy?
– Daruj sobie. – Zaczęła obchodzić go od lewej, wolno skracając dystans.
Zdążyła już założyć skafander kosmiczny, który dobrze maskował jej figurę, ale Grant miał wrażenie, że nie zmieniła się mocno od ich ostatniego spotkania. Wysoka, szczupła i żylasta, przypominała chytrą lwicę, niespiesznie kroczącą w stronę rannej lub chorej zdobyczy.
– Rutynowa misja. – Wskazał logo firmy na zestawie startowym. – Za nieco ponad miesiąc z Księżyca startuje kolejny Ramzes. Mam nadzorować przygotowanie kolejnych modułów i upewnić się, że tym razem nie wystąpią żadne opóźnienia.
– Branża energetyczna… Wybacz, ale jakoś ci nie wierzę. Słyszałam, że nadal pracujesz dla wojska. – Zatrzymała się dwa kroki od niego.
– Jedno nie wyklucza drugiego. – Rozparł się na plastikowym krześle i zaczął przygotowywać własny skafander.
– Daruj sobie ojcowski ton. – Lekko zmrużyła oczy. – Ja też lecę na Księżyc. Do kopalni.
– I pewnie dlatego wymyślili, że polecimy razem. – Popatrzył na zajmujące jedną ze ścian lustro. – Co tam będziesz wydobywać, wodę czy żelazo?
– Hel-3.
– Sny o fuzji wciąż żywe…
– Fuzja to przyszłość. Zresztą pracujesz w branży energetycznej, prawda?
– Ramzesy to przyszłość. Co cię skłoniło, by pracować akurat dla Chińczyków? – Twarz Granta wyrażała szczere zdziwienie. – Bo chyba już tylko oni wierzą, że „w ciągu dekady zimna synteza zbawi świat”. Wiesz, że facet, który pierwszy tak powiedział, zmarł ponad sto lat temu.
– Nie zimna, ale zbawi. A Ramzesy to jedynie tymczasowy półśrodek. Pomóc ci? – Hanna z odległości trzech kroków obserwowała, jak komandor zakłada kolejne części skafandra.
– Poradzę sobie. – Grant wstał. Brakowało mu już tylko rękawic i hełmu. – Nie boisz się…
– Czasy się zmieniły, kowboju. Przekwalifikowałam się na programistkę i pracuję dla prywatnej firmy. Mam robić przeglądy kombajnów odkrywkowych.
– Bojowa stacja kosmiczna, na którą dokonaliśmy abordażu, także należała do prywatnej firmy, tylko że strzelała do amerykańskich i zachodnioeuropejskich statków. A z tego co pamiętam, to nie był jedyny chiński obiekt, w niszczeniu którego braliśmy udział.
– Wojna skończyła się dwanaście lat temu, komandorze. Odeszłam ze służby i muszę z czegoś żyć.
– Dlaczego nie zadzwoniłaś? – podjął po chwili milczenia. – Załatwiłbym ci lepszą fuchę…
– Wątpię. Płacą ponad milion za tydzień plus koszty rekonwalescencji i fundusz emerytalny. A poza tym wybacz, ale nie ufam ci i nie wierzę w ani jedno słowo.
– Milion, powiadasz… Masz do nich numer? – Grant zrobił wymowną minę w stronę lustra.
Hanna parsknęła, ale szybko spoważniała i zaczęła spacerować po małym, wyłożonym białym plastikiem pomieszczeniu, w którym czekali na zakończenie procesu przygotowywania wieży startowej. Komandor jeszcze kilka razy starał się nawiązać rozmowę, ale kobieta udzielała jedynie zdawkowych odpowiedzi, dopóki elektroniczny głos z interkomu nie poinformował, że stanowisko jest gotowe.
– Proszę założyć hełmy, sprawdzić szczelność i wyjść drzwiami B, a następnie skierować się prosto do windy.
Na zewnątrz czekała ochrona i technicy, którzy po raz ostatni sprawdzili skafandry i zestawy awaryjne. Hanna ruszyła jako pierwsza, ale Grant zatrzymał ją, kładąc rękę na ramieniu.
– Widzę, że nie leciałaś nigdy wcześniej z Quebeku?
– Słucham? – Odwróciła się i natychmiast podniosła rękę, starając się zasłonić twarz.
Na próżno. Postawny brunet w jasnym garniturze trzymał palec na spuście migawki a szybkie błyski diody świadczyły, że zdążył już zrobić kilka zdjęć. Jeden z techników podtrzymał Hannę, która trochę zbyt szybko spróbowała odskoczyć. Grant popatrzył na mężczyznę z aparatem, lekko kiwając głową.
– Jest tu taki zwyczaj, że astronautom przed lotem robi się fotografie. W razie, gdyby reaktor nawalił albo coś nas trafiło po drodze – wyjaśnił komandor, kiedy fotograf już się oddalił. – Nie życzysz sobie?
– Mogłeś mi o tym powiedzieć. – Wyrwała się z rąk technika, czego chłopak o mało nie przypłacił upadkiem. Wyraz jej twarzy i biometria, do której Grant miał dostęp za pośrednictwem przypiętego do przedramienia tabletu, sugerowały silne zdenerwowanie.
– Sądziłem, że znasz tutejsze procedury. – Komandor pokręcił głową z udawaną rezygnacją. – To tylko zdjęcie, rozumiem, że nie mamy już po dwadzieścia lat, ale nadal wyglądasz pięknie bez makijażu.
Połowa techników nie zdołała ukryć rozbawienia, a Granta tylko hełm uchronił przez policzkiem. Hanna podniosła swój zestaw awaryjny i mamrocząc coś o męskiej niedojrzałości, energicznie pomaszerowała do windy.
– Boisz się? – zapytał, kiedy już tylko we dwoje jechali na szczyt wieży startowej.
– Nie. – Niespodziewanie złapała go za rękę. – Pamiętasz nasz pierwszy lot?
– Tak – odparł, wpatrując się w pokryty szronem kadłub tankowanej właśnie rakiety. – Wtedy to ja zapewniałem, że się nie boję.
Roześmiała się, mocniej ściskając jego dłoń. Kiedy winda dotarła na miejsce, po raz ostatni popatrzyli na spalony słońcem teren kosmoportu i skierowali się do niewielkiej, białej kapsuły wieńczącej wysoki na ponad sześćdziesiąt metrów srebrnoszary walec.
Pierwsza wsiadła Hanna. Czekający przy włazie technicy pomogli jej zająć miejsce, a następnie podłączyli skafander do systemu podtrzymywania życia. Kiedy komandor również potwierdził, że zajął miejsce, obsługa naziemna zapięła obojgu pasy i przystąpiła do zamykania włazu. W uszach rozbrzmiały im bezbarwne głosy inżynierów centrum kontroli lotów.
– Oddychaj, jak na szkoleniu. W najgorszym wypadku zginiemy razem – szeptał Grant, obserwując biometrię współpasażerki. – Ja też się boję, ale to nie Floryda, będzie dobrze.
– Tankowanie zakończy się za trzydzieści sekund. Rozpoczynamy testy reaktora stopnia drugiego – zabrzmiało z głośników. – Jeden, dwa… wszystkie siedem testów zielonych. Reaktor gotowy do rozruchu, przechodzicie na zasilanie akumulatorowe.
Przez chwilę na konsoli błysnęło kilka żółtych i pomarańczowych kontrolek, ale zaraz wszystkie zgasły.
– Zasilanie własne aktywne – potwierdziła Hanna. – Po zakończeniu tankowania można odłączyć wieżę i pozwolić komputerom startować.
– Potwierdzam. – Grant przyjął pozycję startową. – Quebek, jesteśmy gotowi.
– Udanego lotu, komandorze, bez odbioru. – Z interkomu niespodziewanie popłynął niski, męski głos, który do pewnego stopnia pokrzyżował Grantowi plany dwa tygodnie temu. Po chwili dało się słyszeć zgrzyt, a po nim znów głosy kontrolerów. Tętno Hanny podskoczyło do ponad stu czterdziestu.
– Wszystko w porządku? – zapytał komandor, kiedy na głównym ekranie zaczęła się wyświetlać biometria kobiety, otoczona masą żółtych wykrzykników.
– Deja vu – skwitowała. – Miałam wrażenie, że słyszę głos generała Sterna.
– Nie strasz. – Mężczyzna roześmiał się. – Do dziś mam ciarki na samo wspomnienie tego człowieka. Słyszałem, że po wojnie wyrzucili go z wojska…
Chciał mówić dalej, ale na głównym ekranie zaczęło się odliczanie: dziesięć, dziewięć, osiem… Zamilkli. Uścisk Hanny zgniatał mu palce.
Najpierw poczuli lekkie drżenie, kiedy pompy zaczęły tłoczyć wodę pod stanowisko startowe, a następnie usłyszeli przeraźliwy huk, gdy zasilane ciekłym wodorem silniki ożyły, pchając rakietę ku gwiazdom z siłą półtora miliona funtów. Przyspieszenie wciskało w fotele, a komandor modlił się i miał nadzieję, że niczego nie pominęli na liście przedstartowej. Do momentu wejścia na orbitę lotem kierował komputer i to on decydował o wszystkim, informując jedynie załogę o postępach przepiękną wizualizacją, wyświetlaną na głównym ekranie oraz telemetrią na pozostałych.
W miarę jak rakieta nabierała prędkości, huk oraz drgania zaczęły słabnąć i komandor wreszcie rzucił okiem na projekcję. Byli już ponad dwadzieścia kilometrów nad wodami zatoki Świętego Wawrzyńca.
– Dziesięć sekund do separacji – przekazał im kontroler.
Oboje wzięli kilka głębokich oddechów. Wiedzieli, że to jeden z dwóch krytycznych momentów lotu. Oto kończyło się paliwo w pierwszym stopniu, który za chwilę ruszy w drogę powrotną do kosmoportu, pozostawiając ich na łasce napędu atomowego, który choć znacznie sprawniejszy, bywał kapryśny. Na dnie zatoki leżały już szczątki kilku rakiet, których reaktory zawiodły.
Nagle wszystko ucichło. Wciskająca w fotele siła zniknęła.
– Separacja – zabrzmiało z interkomu, a na głównym ekranie zaczęły się wyświetlać komunikaty o postępach rozruchu: pierwszy strzał. Temperatura i ciśnienie czynnika w normie. Prędkość przepływu w normie. Oczekiwanie na inicjalizację… Błąd. Drugi strzał. Temperatura i ciśnienie lekko powyżej normy. Prędkość w normie. Błąd. Oczekiwanie na inicjalizację… Błąd. Błąd. Błąd. Ciśnienie czynnika spada.
– Kurwa! – wrzasnęła Hanna, przerywając Grantowi próbę spowolnienia oddechu.
Główny ekran zalśnił czerwienią. Współpasażerka krzyczała, ale jej głos tonął wśród alarmów i ostrzeżeń, które wypełniły kabinę. Błąd rozruchu. Obroty turbopompy… Komandor próbował wywnioskować coś z natłoku komunikatów, ale wszystko działo się zbyt szybko, by człowiek potrafił mógł nadążyć. Czuł, że zwalniają. Wizualizacja trajektorii zniknęła.
Grant chciał rozpiąć pasy, ale raptem przyspieszenie wcisnęło go w fotel. Alarmy umilkły. Silnik zaczął pracować, znów nabierali wysokości. Przeciążenie odpuściło dopiero, kiedy przekroczyli pułap stu sześćdziesięciu kilometrów. Problemy z odpaleniem nieznacznie zmieniły ich położenie i komputer potrzebował czasu, by znaleźć nową trasę, która ograniczy czas przebywania w silnie zaśmieconych obszarach oraz pozwoli możliwie szybko pokonać radiacyjne pasy Van Allena.
– Nigdy więcej! Nigdy! Kurwa! Więcej! – powtarzała w kółko Hanna.
– Popieram, nigdy więcej. – Komandor wciąż uspokajał oddech. – Myśl o milionie za tydzień. Najgorsze za nami – dodał, kiedy osiągnęli sześćset kilometrów. – Widzisz coś?
– Europę. – Hanna wpatrywała się w małe okienko. Grant, który przez swoje okno widział tylko morze, rzucił okiem na wizualizację. Znajdowali się nad Hiszpanią.
– Podobno w środkowej można teraz nieźle żyć, choć bywa tam prawie tak gorąco, jak u nas. Słyszałem, że w Polsce czy na Białorusi budują nowe miasta szczelinowe, jak te w Brazylii. Wiesz, takie z lasami na dachach i systemem nawadniającym. Także uprawa ziemi, przy intensywnym podlewaniu, jest tam wciąż możliwa.
– Mrzonki – odparła. – Kraj pod nami przypomina pustynię, a nawet jeżeli nią nie jest, to za dekadę czy dwie się stanie. Ludzkość musi się przenieść na północne i południowe rubieże, strefa podzwrotnikowa jest stracona na przynajmniej kilkaset lat.
– Szkoda tylko, że Rosjanie czy Chińczycy nie chcą się tymi rubieżami podzielić z resztą. Tysiąc kilometrów.
– Trzeba negocjować – odwróciła się do niego. – Albo sprzymierzyć ze zwycięzcami. Przez twoje okno powinno być zaraz widać wybrzeże Afryki.
Podziwiali krajobrazy: prawie wymarłą Sardynię, zniszczoną przez wybuch wulkanu Sycylię i w końcu Kretę, na której Grecy rozpaczliwie próbowali odbudować arkologię. Kiedy przelatywali nad pozostałościami delty Nilu, silnik wyłączył się wreszcie, przeciążenie ustąpiło i zapanowała nieważkość.
– Przeszliśmy, pułap dwa tysiące sto i rośnie – odczytał komandor, zdejmując hełm. Był lekko czerwony na twarzy i wyraźnie spocony. – Za sześć i pół godziny będziemy na orbicie Księżyca.
Hanna również zdjęła hełm. Była blada jak śmierć, a z rzęs odrywały jej się krople przezroczystego płynu.
– Najwyższy czas – stwierdziła, a następnie wytarła łzy i wymierzyła mu lekki policzek. – Chociaż w sumie to powinnam ci podziękować. Przynajmniej na chwilę zapomniałam o tym, co nas czeka.
– Polecam się na przyszłość – odparł głosem zbitego psa, udając, że masuje muśnięte dłonią miejsce. – Á propos negocjacji, masz jakiś pomysł na najbliższe kilka godzin?
– Nie spałam od dwóch dni. Dobranoc, kowboju.
Na Grancie zawsze robiło wrażenie, jak szybko Hanna potrafi zasnąć. Wiedział też, że wszelkie próby nawiązania rozmowy nie skończą się dla niego dobrze. Uruchomił więc tablet, by jeszcze raz przejrzeć wszystkie wytyczne odnośnie czekającego go zadania.
***
Dwa miesiące później, po jasnej stronie Księżyca
Hanna, ubrana w gruby sweter z syntetyku, siedziała w mesie stacji księżycowej Lunar Freedom i próbowała rozgrzać dłonie, obejmując pojemnik z gorącą, słodką kawą. Była to jedna z niewielu rzeczy, jakie zdążyła zabrać, zanim bez słowa wyjaśnienia zaprowadzili ją do promu i, powołując się na kwestie bezpieczeństwa, przewieźli tutaj.
– To musi być coś grubego – stwierdził młody, ciemnowłosy mężczyzna siedzący naprzeciwko Hanny. Ubrany w biały skafander europejskiego korpusu medycznego, był zapewne ratownikiem lub lekarzem. – Nie pozwolili mi nawet zabrać telefonu ani komputera.
– Mnie bezceremonialnie przeszukali – rzuciła siedząca po jego prawej urodziwa kobieta o ciemnej karnacji. – A po wszystkim taka stara blond jędza podsunęła mi oświadczenie, że nie byłam gorzej traktowana ze względu na płeć i kolor skóry. Faszystowskie średniowiecze!
Miała gęste, czarne włosy zaplecione w dziesiątki warkoczyków i modny, opalizujący tatuaż po lewej stronie twarzy. Oznaczenia na skafandrze sugerowały, że jest pracownikiem brazylijskiej kompanii paliwowej.
– Pozwę ich, jak tylko mnie wypuszczą – kontynuowała, żywo gestykulując. – Pozwie ich też mój pracodawca. Brałam prysznic, cholera jasna, kiedy te typy…
Zamilkli, kiedy drzwi otworzyły się i do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn. Pierwszy, starszy i krępy, ubrany był w mundur sił kosmicznych NATO i, sądząc po pagonach, był oficerem wyższego szczebla. Ale to widok drugiego z nich sprawił, że Hannę zalała fala gorąca.
Wstali powoli, wbijając wzrok w starszego oficera, który powiódł spojrzeniem po twarzach zgromadzonych, a następnie się obrócił, stając przodem do towarzysza.
– To jest komandor Grant Felszten, wprowadzi państwa w szczegóły oraz będzie osobiście dowodził operacją, do udziału w której zostaliście wybrani. Chciałbym też przeprosić za pośpiech, brak wyjaśnień i zaistniałe niedogodności, ale jak dowiecie się niebawem, sprawa jest nadzwyczaj delikatna i wymaga dyskrecji.
– Gówno mnie to obchodzi – oświadczyła ciemnoskóra kobieta z tatuażem. – Jeżeli w ciągu godziny odwieziecie mnie z powrotem, to nie oskarżę was o uprowadzenie. Bo mój pracodawca na pewno…
– Pani firma została poinformowana, pani Legatti – odparł Grant, uśmiechając się przyjaźnie. – Powiedzieli, że jest pani najszybszą programistką, jaką mają. A poza tym – komandor odrobinę podniósł wzrok. – Pani kontrakt, podobnie jak umowy pozostałych, w tym również moja, przewidują, że w pewnych sytuacjach jesteśmy zobowiązani do… Udzielenia pomocy. Ale ja nie zamierzam nikogo do niczego zmuszać, dajcie mi tylko kilka minut, a potem sami zdecydujecie.
Na krótką chwilę zapadło milczenie.
– Chcę podwójną stawkę. – Hanna świdrowała komandora spojrzeniem, w którym obawa mieszała się z ciekawością.
– Dostanie pani więcej, znacznie więcej – zapewnił starszy oficer. – Każdy, kto się zgodzi, dostanie. Możemy przejść do rzeczy?
– A zatem nie traćmy więcej czasu! – Grant rozsiadł się na plastikowym krześle. – Dwadzieścia dni temu elektrownia słoneczna Ramzes-2 niespodziewanie zakończyła pracę. – Położył na stole tablet, nad którym natychmiast pojawiła się holograficzna projekcja, przedstawiająca schematycznie trzy pierwsze planety układu słonecznego oraz cienką, niebieską linię, zaczynającą się przed orbitą Merkurego i wiodącą na Ziemię. – Moduł transportowy wystartował i za niecałe dwa tygodnie przetnie orbitę Księżyca.
– Ramzes-2? – zdziwił się medyk. – To jakiś antyk. Kiedy to wystrzelili?
– Siedemnaście lat temu – odpowiedzieli jednocześnie Grant i Hanna.
Starszy oficer westchnął, usiłując ukryć rozbawienie, a następnie pożegnał się i wyszedł.
– Miał działać przez dwadzieścia – kontynuował komandor. – Ale z nieznanych powodów postanowił wrócić nieco wcześniej. Naszym zadaniem będzie…
– To jest ten Ramzes? – przerwała Hanna, wpatrując się w wizualizację. – Ten wielki?
– Tak. – Grant pokiwał głową. – Stary poszedł, więc chyba możemy przejść na „ty”. To jest pierwsza, i jak dotąd jedyna, elektrownia solarna klasy A, którą zbudowano. W projekcie uczestniczyła większość istniejących przed wojną państw. Szacuje się, że przez siedemnaście lat Ramzes zdołał zmagazynować zapas energii, który pozwoli zaspokoić potrzeby całej planety przez przynajmniej trzy lata. Jest tylko jeden mały problem…
– Nowy Blok Wschodni. – Medyk otarł pot z nagle mokrego czoła.
– W punkt, Vito. Kiedy budowano Ramzesa, sytuacja geopolityczna wydawała się stabilna. Zdecydowano więc, kierując się względami bezpieczeństwa, że ładunek wyląduje na odludziu, w kosmodromie na Nowej Ziemi, w centrum obecnej Rosji.
– Chodzi o to, że boicie się, że Rosjanie go sobie przywłaszczą? – zapytała ostrożnie ciemnowłosa kobieta z tatuażem. – I chcecie go przeprogramować, tak?
– Widzę, że nie przesadzali, chwaląc twój bystry umysł, Naomi. Miesiąc temu odbyły się rozmowy na najwyższym szczeblu. Pamiętacie ten niespodziewany zjazd grupy G20? Rosjanie oficjalnie ogłosili, że umowy sprzed wojny zaginęły, a każdy statek, który wyląduje na ich terenie należy wyłącznie do nich. Właśnie dlatego musimy go przechwycić i sprawić, by wylądował na kontrolowanym przez nas terenie.
– Rosjanie i Chińczycy nie będą zadowoleni. – Hanna gestem wykonała zbliżenie proponowanego miejsca lądowania. – Jukatan, ciekawy wybór.
– Dostaną tyle, ile mieli dostać. – Komandor wyłączył wizualizację i zabrał tablet z zasięgu Hanny. – My, w przeciwieństwie do nich, nie zapomnieliśmy o zawartych umowach i zamierzamy ich dotrzymać.
– Będzie wojna. – Naomi powiodła spojrzeniem po reszcie. – Cholera jasna, to rzeczywiście gruby temat.
– Wojna, którą szybko i czysto wygramy, jeśli ładunek Ramzes zasili nasze fabryki i superkomputery. – Komandor demonstracyjnie zarzucił nogi na blat. – Politycy na Ziemi dług się spierali, kto ma lecieć. Wskazano nas tu zgromadzonych jako najlepszą opcję, ale ja nikogo nie zamierzam zmuszać. Zastanówcie się, skontaktujcie ze swoimi na Ziemi. Nie chcę naciskać, ale czas działa na nasza niekorzyść. Spotkamy się tutaj za godzinę, jeżeli ktoś zamierza zrezygnować, najbliższy prom startuje za czterdzieści minut.
***
– Nie powiedziałeś wszystkiego – zaczęła Hanna, kiedy tylko Naomi i Vito wyszli, by się namyślić.
– Pominąłem niektóre aspekty techniczne i moje własne domysły, ale są one w tej chwili nieistotne. – Komandor właśnie robił sobie kawę, co w warunkach niskiej grawitacji wymagało nieco wprawy. – Zresztą, nie chcę się powtarzać, a nadal czekamy na ostatniego członka załogi. Zastanów się i zdecyduj, czy będziemy mogli na ciebie liczyć. – Grant uśmiechnął się. Dobrze znała ten wyraz twarzy i wiedziała, że nie oznacza nic dobrego.
– Rozumiem, że Naomi ma programować a Vito dbać, byśmy żywi dotarli na miejsce. Ale dlaczego wybrałeś mnie, kowboju? Po co ci desantowiec na emeryturze? Co ty kombinujesz? Jeżeli masz nadzieję, że to coś zmieni między nami…
– Wybrałem cię, bo potrzebuję kogoś, komu mogę zaufać, kiedy zrobi się gorąco albo plan A weźmie w łeb. – Komandor dotknął tabletu. Na wizualizacji wyświetliła się profesjonalnie uśmiechnięta, pociągła twarz. – To główny programista misji Ramzes-23, którą miałem dowodzić. W zasadzie były główny programista, bo zmarł na atak serca kilka miesięcy temu. Czterdzieści dwa lata, fanatyk zdrowego stylu życia. Czysty przypadek. Pamiętasz katastrofę sprzed miesiąca?
– Ta misja, która startowała z Florydy?
– Tak. Zderzenie na niskiej orbicie. Śledztwo trwa. Na pokładzie był jego zmiennik. Kolejny czysty przypadek…
Usłyszeli rumor dobiegający z korytarza. Komandor umilkł, automatycznie sięgając po przypięty do pasa paralizator i dał kobiecie znak, by przeszła na drugą stronę pomieszczenia. Hanna błyskawicznie wyskoczyła w powietrze, by wylądować pod sufitem. Ekstatyczny grymas na mgnienie oka wykrzywił jej twarz.
Rumor narastał. Ktoś zaklął, coś z hukiem uderzyło o aluminiową ścianę. Po chwili drzwi otworzyły się i do pomieszczenia weszło dwóch rosłych żandarmów, prowadzących między sobą pulchnego brodacza o niezwykle zaciekłym spojrzeniu. Twarze mundurowych nosiły świeże ślady walki.
– Dzień dobry, Klaus. – Grant schował paralizator. – Cieszę się, że w końcu dotarłeś. – Dał znak żandarmom, by puścili mężczyznę.
Klaus natychmiast wyswobodził się, rzucając dryblasom mordercze spojrzenia. Hanna, wykorzystując elementy instalacji oświetleniowej jak chwyty wspinaczkowe, zmieniła pozycję i niezauważona przez nowo przybyłych, zaczęła powoli opadać tuż za ich plecami.
– Stawiał opór – powiedział pierwszy z żołnierzy.
– Był pijany – dodał drugi. – Znaleźliśmy go w…
– Mam dziś wolne! – wrzasnął Klaus, spoglądając na komandora. – Jestem lekko pijany i nie zamierzam tego zmieniać. A poza tym jestem weteranem – mówiąc to, splunął i pochylił się nieznacznie. – Nie życzę sobie takiego traktowania!
Grant uśmiechnął się pod nosem, robiąc krok w tył.
– Baczność, żołnierzu! – krzyknęła Hanna tuż za plecami brodacza.
Klaus natychmiast wyprostował się. Żandarmi odskoczyli, unosząc ręce w postawie obronnej. Komandor uśmiechnął się szeroko.
– Możecie odejść, panowie – powiedział, wskazując jednocześnie krzesło. – Spocznij, Klaus. Napijesz się czegoś?
Żandarmi pospiesznie opuścili mesę. Grant ponownie uruchomił wizualizację i podszedł do zamykanej na klucz szafki, z której wydobył trzy kieliszki i butelkę koniaku.
– To ty tak ich urządziłeś? – zapytał, siadając.
Klaus bez słowa zajął miejsce przy stole i zdawał się nie widzieć świata poza hologramem.
– Nie, to moja robota – odparła spokojnie Hanna, odkładając tacę. – Zapomnieli o dobrych manierach, kiedy po mnie przyszli.
– Czy to jest to, co myślę? – zapytał brodacz, przełączając wyświetlane treści. – Słyszałem plotki od chłopaków z przesyłowej, ale nie dawałem wiary. Wielki Boże, Ramzes-2, przed wojną gadali, że dzięki niemu wróci dobrobyt i zmiany klimatu zwolnią. Rozumiem, że dlatego mnie ściągnęliście?
– Tak – potwierdzili jednocześnie Grant i Hanna.
– Musimy go przechwycić, zanim doleci na Ziemię. – Komandor bawił się kieliszkiem. – Plotka głosi, że jest uzbrojony, zaplombowany i bardzo dobrze zabezpieczony.
– Macie dokumentację? – Brodacz podniósł wzrok i sięgnął po szkło.
– Niekompletną – stwierdził Grant, drapiąc się w tył głowy. – Podczas wojny w archiwum firmy uderzył pocisk samosterujący. Wiemy, że zabezpieczenia obejmują wojskowe ładunki wybuchowe małej mocy i klasyczne, bezodrzutowe działka kinetyczne, ale detale…
– Czyli gówno wiecie – westchnął Klaus, mierzwiąc brodę i uśmiechając się szeroko. – Co będę z tego miał? – zapytał, choć wyglądał teraz jak duże dziecko, które właśnie usłyszało o nieznanej mu i niesamowicie kolorowej zabawce.
– Potrójną stawkę za sam udział w misji i generalską emeryturę, jeżeli się uda. Wprawdzie nieco się spóźniłeś, ale jeśli potrzebujesz czasu do namysłu…
– Wchodzę w to! Ale chcę też wszystko, co rozbroję czy rozmontuję. Miny, zapalniki, czujniki… Cały ten szpej, wszystko! – Klaus rozglądał się nerwowo i strzelał palcami.
– A zatem witaj na pokładzie. – Grant podniósł kieliszek.
Po dwóch kolejkach i kilku krótkich historiach z życia sapera, Klaus wstał niespodziewanie i oznajmił, że musi wyjść za potrzebą. Hanna milczała, obserwując, jak niemłody już i lekko wstawiony brodacz dziarsko podskakuje, korzystając z uroków niskiej grawitacji. Prom odleciał kilka minut temu, z godziny do namysłu pozostał kwadrans.
– Saper pijaczyna – stwierdziła, przenosząc spojrzenie na komandora, który właśnie łykał tabletkę mającą neutralizować spożyty alkohol. – Skąd ty go wytrzasnąłeś?
– Żywy saper z trzydziestoletnim stażem i wszystkimi kończynami, spec od zabezpieczeń – poprawił ją Grant. – Weteran, jak my. Trochę zdziwaczał i lubi wypić, ale sam fakt, że przeżył i nadal w tym siedzi sugeruje, że jest dobry. A, i jego brat zginął na wojnie, więc ma z Rosjanami stare rachunki do wyrównania.
– Obawiasz się zdrady? – zapytała. – Zakładam, że w kosmos nie trafiają ludzie z przypadku.
– Gra idzie o wysoką stawkę. Gospodarka ledwo zipie, świat pustynnieje, ludzie są nerwowi. Kolejny kryzys wisi w powietrzu. Jeżeli Ramzesa przejmą Rosjanie, to na głupiej wojnie handlowej się nie skończy – mówiąc to, lekko pochylił się do przodu. – I dlatego potrzebuję ciebie, Hanno. Jesteś wyszkolona do działań w niskiej grawitacji, twój organizm zmodyfikowano do służby w kosmosie. Ale przede wszystkim potrzebuję kogoś, komu będę mógł zaufać, kiedy zrobi się gorąco. Kogoś, kto potrafi wykonywać rozkazy.
– Kiedyś generał Stern też coś takiego powiedział…
Drzwi do mesy otworzyły się niespodziewanie. Do środka wpadli Naomi i Vito, co chwilę oglądając się za siebie. Twarz mężczyzny była nienaturalnie czerwona.
– Co się stało? – Hanna poderwała się z krzesła. – Ktoś was goni?
– Nie – sapnął Vito. – W łazience zaczepił nas jakiś podpity troglodyta.
– W łazience? – Hanna usiadła i z pokerową twarzą popatrzyła na komandora, który na ułamek sekundy zmrużył oczy.
– Wchodzimy w to. – Naomi zrobiła krok do przodu. – Tylko jest jeszcze pewna sprawa, o której chyba musimy powiedzieć. Coś nas łączy. – Ujęła Vito za rękę. – Poznaliśmy się dopiero tutaj, całkiem niedawno. Jeszcze nie zdążyliśmy tego zgłosić, dlatego nie ma o tym wzmianki w dokumentach… Zakładamy, że to nie problem?
– Skądże – wypalił Grant, energicznie sięgając po tablet. – Witamy gołąbeczki na pokładzie.
***
Zielona dioda zamigotała, sygnalizując gotowość śluzy. Ręcznie otworzyli zewnętrzny właz i poszybowali w czarną otchłań. Byli aktualnie po ciemnej stronie Księżyca, a Słońce kryło się jeszcze głęboko za horyzontem, przez co bezmiar kosmosu, upstrzony miriadami gwiazd, wydawał się jeszcze bardziej mroczny niż zazwyczaj.
Kilkadziesiąt metrów przed nimi znajdował się ledwie widoczny, walcowaty obiekt nieco jaśniejszy niż pustka kosmosu. Trzy ludzkie sylwetki płynęły w jego stronę, co chwilę korygując tor lotu impulsami z plecaków desantowych.
– Dlaczego nie możemy lecieć w cywilnych skafandrach? – zapytała Naomi, która najgorzej z całej trójki radziła sobie w całkowitej nieważkości.
– Taki rozkaz. – Hanna wciąż obserwowała moduł transportowy przez celownik. – Czterdzieści metrów do celu.
– Jak za starych, gównianych czasów – zarechotał Klaus. – Widzę właz i pokrywę interfejsu serwisowego, herr komandor. Kosmitów brak. Frau kapral sobie nie postrzela.
– A podobno to kobiety dużo mówią – rzuciła ze wzgardą Naomi. – Wiesz, że to się nagrywa, troglodyto? Mogą cię za to pozwać.
– Jeżeli ktoś tu kogoś pozwie, to ciebie, za bałamucenie służby medycznej. Rozumiem, że to twój krajan, ale żeby tak w robocie, brrrr…
– Klaus, bądź cicho! Ty pierwszy. – Hanna zdawała się bez reszty pochłonięta zadaniem. – Naomi za tobą, ja ubezpieczam.
Brodacz potwierdził i wysunął się na prowadzenie, a następnie miarowo zwolnił, by miękko wylądować na pokrytym ekranami termicznymi kadłubie. Szybko się przypiął, potwierdził dokowanie i zaczął majstrować przy zamku.
Naomi rozpoczęła hamowanie dużo wcześniej, ale ewidentnie brakowało jej wprawy. Gdyby nie pomoc Hanny, zapewne uderzyłaby w statek.
– Hamujesz tak, by mieć któryś chwyt w zasięgu ręki – instruowała ją dowódczyni. – Jak już kontrolujesz sytuację, to się przypinasz. Jak na oślej łączce, pamiętasz?
– Tak, muszę to jeszcze poćwiczyć – wydyszała. – Nigdy dotąd…
– Bez nerwów – odezwał się Grant. – Właśnie po to trenujemy. Klaus, jak ci idzie z pokrywą?
– Będzie z pół minuty, herr komandor! – odparł entuzjastycznie brodacz. – Tylko skąd pewność, że Ramzes-2 jest zabezpieczony tak samo?
– Wszystko w porządku, Naomi? – zapytała Hanna, widząc, że hełm programistki zachodzi parą. – Grant, sprawdź jej biometrię.
– Czuję się doskonale – odparła Brazylijka, łapiąc oddech. – Tylko czasem, jak nie wiem, gdzie jest góra, a gdzie dół, to trochę kręci mi się w głowie.
– Biometria w normie. – Uspokajający głos komandora popłynął z głośników. – Oddychaj, Naomi, nabierzesz wprawy, mamy jeszcze kilka dni do startu. Klaus?
– Gotowe, herr komandor! Niemiecki saper zrobił swoje, teraz czas na brazylijską inwazję…
Naomi energicznie odepchnęła Klausa i, ignorując jego protesty, uruchomiła terminal serwisowy. Hanna jako jedyna z całej trójki nie przypięła się, lecz co chwilę zmieniała pozycję z pomocą silników plecaka. Jej nieco rozszerzone, intensywnie zielone oczy wciąż lustrowały otoczenie, a błądząca lufa karabinu zdawała się co chwilę mierzyć w kolejnego przeciwnika.
– Ktoś tu wspomina stare czasy – zagadnął Klaus.
– Uczę się – odrzekła Hanna, robiąc coś na kształt salta i przyjmując pozycję strzelecką. – Ten egzemplarz nie jest jeszcze wykończony. Tam i tam powinna być jakaś broń wiązkowa, do niszczenia meteoroidów, których nie odchyliło pole magnetyczne. – Wskazała na okrągłe porty po obu stronach kadłuba. – A tam powinny być działka kinetyczne do zwalczania nieproszonych gości.
– Komandor mówił, że Ramzes potraktuje nas jak statek serwisowy i pozwoli się zbliżyć.
– Tak – odparła Hanna. – Taki jest plan. A jestem tu po to, by wszystko się udało, jeżeli Ramzes zmieni zdanie.
– Gotowe! – zameldowała Naomi. – Jak nam poszło?
– Co jest? – Krzyk Hanny zagłuszył Granta. – Nie słucha mnie!
Pozostała dwójka spojrzała na kobietę, która wirowała coraz szybciej, jednocześnie oddalając się od statku.
– Odepnij plecak! – zawołał komandor. – Klaus, leć po nią!
Niemiec potwierdził i ruszył w stronę obracającej się coraz szybciej astronautki.
– Poradzę sobie! – wysapała Hanna. – Dysze musiały się zaciąć, cholera jasna! Plecak za długo leżał w magazynie…
– Odepnij go! – powtórzył Grant. – Inaczej zaraz zemdlejesz. – Vito, weź zapasowe butle z paliwem i leć do nich!
– Ona wciąż przyspiesza, herr komandor. Nawet jeżeli ją dogonię, nie wystarczy nam paliwa na powrót…
Hanna w końcu odpięła plecak, który, pozbawiony obciążenia, pomknął w pustkę. Kobieta wciąż wirowała, ale nie nabierała już prędkości.
– Jest za daleko, cholera jasna, maleje w oczach! – wołał Klaus, jednocześnie odrzucając kolejne narzędzia. – Nie dogonię jej!
– Jestem zbyt daleko, ale panuję nad sytuacją – odparła w końcu Hanna, nieco zmienionym głosem. – Klaus, zabieraj się stąd. Grant, wycofaj wszystkich, zrobię to po staremu.
– Kryć się! – Niemiec rozpoczynając hamowanie. – Będzie ogień!
– Już zaczynałem się o ciebie martwić – parsknął komandor. – Zaaplikuję ci przyspieszacz refleksu, bo z tego, co pamiętam, masz tylko jeden magazynek. Postaraj się nikogo nie trafić.
– Nie chcę tego gówna… Auuu! – zawołała, czując ukłucie w lewe ramię.
– To nie było pytanie, żołnierzu!
– Co ona zamierza… – Naomi umilkła, widząc dookoła Hanny kilka krótkich, następujących po sobie błysków. Po każdym z nich kobieta obracała się nieco wolniej.
– Brawo! – pochwalił Grant, kiedy wirowanie praktycznie ustało.
– Jedenaście – wydyszała Hanna, przyciskając do ramienia kolbę karabinu szturmowego. – Za bardzo polegałam na plecaku, wyszłam z wprawy.
Hanna oddała kilka strzałów, aby skierować się w stronę niewykończonego modułu elektrowni, na którym trenowali. W odległości niecałych trzydziestu metrów strzeliła jeszcze raz, by uniknąć kolizji z jednym z odrzuconych przez Niemca kluczy, a następnie za sprawą krótkiej serii, posłanej w pustkę dookoła statku, praktycznie wyhamowała, aby spokojnie wylądować na kadłubie.
– Ktoś tu był w wojskach desantowych. – Niemiec kiwał głową.
– Doskonałe lądowanie – odparł komandor, a w tle dało się słyszeć także rozemocjonowany głos medyka. – Na dzisiaj koniec. Vito zaraz przyleci z zapasowym plecakiem.
***
– To, co kto robi po pracy, to nie twoja sprawa, herr – rzucił Vito, kiedy Grant z Hanną weszli do mesy.
Choć od incydentu podczas ćwiczeń minęły cztery godziny, kobieta nadal zdawała się odczuwać skutki uboczne środków wspomagających. Była blada, miała przekrwione oczy i garbiła się, choć grawitacja na Księżycu była znacznie niższa od ziemskiej.
Przy aluminiowym stole siedzieli Klaus, Vito i Naomi. Sądząc po minach, dyskutowali o czymś równie istotnym jak cel misji. Niewielka ilość trunku w butelce wskazywała, że trwało to już dosyć długo, zważywszy, że tylko Klaus pił.
– Ja tam nikomu pod kołdrę nie zaglądam. – Niemiec uśmiechnął się pojednawczo. – Tylko jestem zdumiony, że nasza brazylijska szarża tak bezpardonowo, bezpośrednio. Rozumiem, żeście krajany, ale…
– Kawy? – zapytał komandor, kładąc tablet na blacie.
Naomi skinęła głową.
– Tłumaczyłem ci to – syknął medyk, stukając palcami w blat. – To nie twoja sprawa. I jestem Serbem, nie Brazylijczykiem, herr. A ty, zamiast utyskiwać, powinieneś się umyć, ogolić i uczesać – dodał, przejeżdżając ręką po krótkich, lśniących włosach.
– Jak już skończycie ploteczki, to dajcie znać – wychrypiała Hanna, zanim lekko czerwony na twarzy Klaus zdążył wyrzucić z siebie ripostę. – Jest drobna zmiana planów.
Pozostała trójka natychmiast przeniosła wzrok na nią i komandora.
– Ramzes przyspieszył – powiedział Grant, rozkoszując się czarnym jak pustka kosmosu napitkiem. – Startujemy pojutrze.
***
– Dzwoniłaś do sztabu? – zapytała Weng, oglądając kolekcję rysunków Sama, która zdobiła jadalnię w domu Felsztenów przy Park Avenue.
– Tak – odparła Joanna, odstawiając filiżankę. – Nie powiedzieli mi nawet, na jakim statku ani dokąd popłynął. Tajemnica i jeszcze raz bezpieczeństwo narodowe, banda urzędasów!
– To pewnie przez tę sprawę z Rosją. Politycy ciągle tylko się kłócą… I to za nasze pieniądze. Ale powiedzieli ci, że masz prawo do psychologa i dodatku za rozłąkę?
– Tak. – Joanna wstała. – Przydzielili mi nawet szofera, który wozi Sama do szkoły i na treningi. Nie o to chodzi, Weng. Jak twój mąż wraca, to jest głodny i zmęczony, a jego rzeczy śmierdzą morzem. Odsypia rejs przez kilka dni i idzie się napić. Grant po powrocie wygląda, jakby właśnie wrócił z biura, zawsze uśmiechnięty i wyluzowany. Zawsze ma czas dla mnie i dla Sama…
– Szczęściara… – Na twarzy Weng troska mieszała się z odrobiną zazdrości.
– Grant! – zawołał niespodziewanie Sam, wbiegając do jadalni.
Obie kobiety spojrzały na niego pytająco. Joanna szybko przeniosła wzrok na okno.
– Wrócił? – zapytała, nie widząc na podjeździe znajomego auta.
– Jest w telewizji! – Malec pognał z powrotem do salonu. – Leci w kosmos!
***
– Dlaczego lecimy ratować świat taką kupą złomu? – zapytała Naomi, kiedy przeciążenie zniknęło, a komputer poinformował, że opuścili dotychczasową orbitę i lecą właściwym kursem.
– Prometeusz to statek serwisowy dla Ramzesa-2, frau. – Klaus wciąż jeszcze wyswobadzał się z pasów. – Nowsze modele mogłyby nie zostać rozpoznane, a wtedy… Działka w ruch, my kaput! – Przystawił sobie palec wskazujący do skroni.
Grant rzucił okiem na biometrię załogi i spostrzegł, że tętno i ciśnienie Brazylijki wzrosły. Poziom cukru we krwi wskazywał, że kobieta, podobnie jak reszta załogi, niewiele jadła od czasu, kiedy okazało się, że rozpoczną misję nieco wcześniej.
– Nie powiedziałem wam tego, bo naukowcy nie byli pewni – zaczął komandor, spoglądając na Hannę, która od opuszczenia orbity Księżyca wypatrywała czegoś w otaczającej pustce. – Poczyniliśmy pewne postępy w komunikacji ze statkiem. Nie wchodząc w szczegóły, rosyjskie systemy nadawcze przestały pracować na kilka minut.
– Udało się przeprogramować Ramzesa zdalnie? – Hanna oderwała wzrok od iluminatora.
– Nie – Komandor obserwował jak dopiero co rozbudzone nadzieje gasną na ozdobionej tatuażem twarzy Brazylijki. – Ale zdołaliśmy wprowadzić do systemu wizytę serwisową. Ramzes już na nas czeka, sam powinien wyłączyć zabezpieczenia i otworzyć panel sterujący. Jeżeli wszystko zadziała, wystarczy tylko podłączyć to. – Grant wydobył z kieszeni skafandra przypominające pendrive urządzenie. – Każdy z was dostanie taki, w razie nieprzewidzianych okoliczności.
– A dlaczego nie można wszystkiego zrobić zdalnie? – zapytał Vito, któremu rozpięcie pasów zajęło najwięcej czasu.
– Od dwóch miesięcy wszyscy próbują. – Naomi unosiła się nad wizualizacją, ukazującą czekające ich manewry. – Rosjanie wysyłają swoje rozkazy, my swoje. W kółko, co kilka minut. Jeżeli chcemy mieć pewność, że posłucha nas, musimy to zrobić na miejscu.
– W ściśle określonym miejscu – poprawił ją komandor. – Spotkamy się z Ramzesem za szesnaście godzin. Nie wiem, jak wy, ale ja bym wreszcie coś zjadł.
Sądząc po wskazaniach biometrii, była to bardzo dobra propozycja. Liofilizowana żywność nie należała do najwykwintniejszych, ale po dwóch dobach nerwowych przygotowań i powtarzania procedur smakowała wybornie.
Hanna słuchała, jak dowódca zachwala glutowaty stek i stara się jednocześnie poskromić Klausa, by śmiały Niemiec nie dzielił się z resztą załogi wszystkimi swoimi spostrzeżeniami na temat stanu własnego układu pokarmowego.
– Zmieniłeś się – zagadnęła komandora, kiedy trójka pozostałych załogantów zaczęła przeglądać zawartość lodówki w poszukiwaniu czegoś na deser. – Zachowujesz się jak ojciec. Tylko brzucha ci brakuje.
– Jestem ojcem. – Grant dyskretnie rzucił okiem na biometrię. Nawet bez tego szybko zauważył, że Hanna nie wiedziała. – Jakoś tak wyszło. Byłem trochę pijany, byliśmy w Vegas… – zaczął, uśmiechając się ostrożnie.
Hanna parsknęła.
– Kiedyś nie chciałeś mieć dzieci – westchnęła. – Ja mam córkę – dodała po chwili, akurat kiedy duży, aluminiowy obiekt trącił go w skroń.
– Deser proteinowy o smaku czekoladowym – przeczytała Hanna, oglądając hermetycznie zapakowany posiłek. – Co jeszcze tam znaleźliście, żołnierzu?
Klaus trzymał w rękach kilka podobnych.
– Żadnego alkoholu, ale jest mango i czereśnie? Co podać, frau kapral?
– Wezmę mango. – Vito wyrwał fant i podał go Naomi, za co kobieta nagrodziła go wymownym uśmiechem.
– To był napad! – wrzasnął Klaus, chwytając się za brodę. – Tylko to zostało. Na zdrowie! – dodał, rzucając Hannie ostatnią porcję.
Kobieta niespiesznie chwyciła podarek i rozdarła folię. Już chciała skosztować, kiedy szybki ruch po drugiej stronie przedziału przykuł jej wzrok. Naomi najpierw wypluła coś spazmatycznie, a następnie zaczęła energicznie przebierać nogami.
– Zakrztusiła się! – krzyknął Vito i szybko objął kobietę w wyuczony sposób. – Klaus, pomóż mi!
Komandor i Hanna również próbowali pomóc, klepiąc kobietę po plecach i unieruchamiając wierzgające jak w szale nogi. Na niewiele się to jednak zdawało. Oczy Brazylijki rozszerzyły się, twarz zaczęła sinieć. Z każdym rozpaczliwym wydechem z ust kobiety wydostawało się coraz więcej krwi.
– Trzeba zrobić tracheotomię i ściągnąć z niej ten cholerny skafander! – Vito rozpaczliwie próbował udrożnić drogi oddechowe. – Komandorze, apteczka!
Grant odepchnął się w stronę pojemnika z wyposażeniem medycznym, przelotnie rzucając okiem na przypięty do przedramienia tablet, na którym mógł monitorować biometrię załogi.
– Trucizna! – wrzasnął komandor. – Obrzęk płuc i krtani.
Hanna i Klaus natychmiast odstąpili od szamoczącej się w drgawkach kobiety. Grant pospiesznie założył hełm i uruchomił autonomiczny system podtrzymywania życia.
– Pomóżcie mi! – Głos Vito dominował nad pogrążoną w chaosie kabiną.
Hanna i Klaus, zakrywając usta, czym popadnie, szukali własnych hełmów, zrozpaczony medyk robił, co mógł, na przemian starając się uciskać klatkę piersiową i wyswobodzić rozdygotaną Naomi ze skafandra.
– Komputer nie rozpoznaje, co to jest. – Komandor przeglądał zestaw podstawowych odtrutek, który mieli na pokładzie. – Możemy próbować na ślepo, ale…
– Adrenalina! – zawołał rozpaczliwie Serb.
Grant rzucił mu odpowiednią strzykawkę i czekał, obserwując biometrię.
– Czujniki kabinowe nie rejestrują odchyleń – zameldowała Hanna, która zaraz po założeniu hełmu uruchomiła terminal sterowania atmosferą kabiny. – Wygląda na to, że tylko ona oberwała.
– Czujniki mogły jeszcze tego nie wyłapać. – Komandor znowu pokręcił głową. – Trzeba wywietrzyć. Vito, załóż hełm. Klaus, znajdź jej hełm.
– Robi się, herr komandor!
– Jeśli przestanę… – zaczął medyk, rozrzucając wokoło krople potu.
– To rozkaz, żołnierzu! – Hanna jednym ruchem oderwała Vito od Naomi i ustawiła jego głowę na wysokości swojej. – Inaczej zaraz nie będzie jej miał kto ratować. Wykonać!
Klaus pomógł medykowi uruchomić skafander, po tym jak założył hełm niedającej znaków życia Naomi.
– Gotowe! – zameldowała Hanna, chwytając jeden z licznych zaworów znajdujących się między agregatem klimatyzacyjnym a systemem odzyskiwania tlenu. – Otwierać?
Komandor kiwnął głową, spoglądając co chwilę na przypięty do przedramienia ekran.
***
– Nie macie prawa! Błagam, zlitujcie się! – Vito łkał, kiedy Hanna bez słowa podawała mu kolejne opakowania, by je otworzył i skosztował zawartość.
– Chcemy ci wierzyć, Vito, ale zapewne sam rozumiesz, że jesteśmy ostrożni. – Grant mierzył do medyka z karabinu. – W końcu to ty podałeś Naomi zatrute jedzenie.
– Nie rozumiecie! To nie tak! Kochałem ją, ona bardzo lubi… lubiła mango.
Serb milknął na chwilę, ilekroć wspominali, co się stało. Po dehermetyzacji i wysprzątaniu kabiny trójka załogantów uznała, że zamkną medyka w kapsule ratunkowej dopóki nie zdecydują, co z nim zrobią. Dopiero później postanowili, że przetestują na nim część pozostałych racji żywnościowych.
– To na pewno jego robota! – grzmiał Klaus, kiedy medyk po raz kolejny wybuchnął płaczem. – Zbajerował ją, udając lowelasa, a teraz odstawia teatrzyk. Ta awaria plecaka to też pewnie jego robota, pieprzony sprzedawczyk! Szpieg!
– To ustali śledztwo, my zachowujemy tylko środki ostrożności, Klaus – odparł komandor. – Nie ma czasu, by zawrócić, a kontynuowanie misji bez jedzenia nie ułatwi nam zadania. Hanno, ile czasu do rozpoczęcia przechwycenia?
– Dziewięć i pół godziny. – Kobieta mocowała ostatni z agregatów, który zdemontowali, by usunąć ewentualne resztki trucizny. – Co robimy z nią? – Wskazała na lewitujące w przedniej części kabiny, ubrane w skafander ciało Naomi.
Grant z marsową miną powiódł wzrokiem po twarzach pozostałych, kończąc na skrępowanym pasami Serbie.
– Nie mamy warunków do przechowywania zwłok na pokładzie – rzucił w końcu, wpatrując się w twarz medyka.
Vito najpierw zbladł, a następnie szarpnął pasami, wrzeszcząc przeraźliwie. Hanna odbezpieczyła broń. Serb ponownie targnął pasami, jednak znacznie słabiej, niż poprzednio, zakasłał i raptownie chwycił się za gardło, przebierając coraz szybciej nogami.
– Właz! – krzyknęli jednocześnie Grant i Hanna, rzucając się do pokrywy.
Vito zareagował dokładnie tak samo, jak Brazylijka. Po niecałych dwóch minutach biometria poinformowała o ustaniu akcji serca, choć ciało medyka drgało jeszcze w konwulsjach.
– Znowu mango. Aż dziw, że nie zauważył – stwierdziła beznamiętnie kobieta, obserwując przez małe okienko dryfujące po kapsule opakowanie. – Co robimy, komandorze?
– Odłącz kapsułę, będzie trzeba jeszcze raz wyjść i ją otworzyć. Przy okazji wyrzucimy niesprawdzone jedzenie i zajmiemy się Naomi. Zdrajca czy nie, coś ich łączyło. Polecą razem do Słońca. – Grant sprawdzał coś na przypięty do przedramienia ekran. – Klaus, kiedy ostatnio spałeś?
– Słucham? – Niemiec szeroko otworzył usta.
– Według biometrii nie zmrużyłeś oka od trzydziestu czterech godzin. Mieliście się wyspać przed startem. Co to ma znaczyć?
– Stress, herr komandor. I podniecenie, a tam żadnych kobitek nie było, a pić na służbie nie wypada…
– Idziesz spać, żołnierzu! – wrzasnęła Hanna, uprzednio zająwszy pozycję tuż za saperem, jak to miała w zwyczaju. – To rozkaz!
– To rozkaz – powtórzył Grant. – Za osiem godzin masz być jak nowo narodzony. A my postaramy się uporządkować nieco ten bajzel.
***
– Myślisz, że on naprawdę ją otruł? – zapytała Hanna, obserwując dwie ludzkie postacie, powoli oddalające się od Prometeusza. – Że całe zainteresowanie, które jej okazywał, było tylko grą?
Nie była pewna dlaczego, ale po wyjściu na zewnątrz nie wypuścili Naomi w przestrzeń od razu, ale wpierw wydobyli Vito z kapsuły, a następnie spięli ich razem i dopiero wtedy odepchnęli od statku.
– Nie wiem. – Grant zasalutował odlatującym w czarną pustkę sylwetkom. – To on podał jej ten deser. Również on spędził kilka godzin, by dobrać jej plecak. Nie twierdzę, że przy okazji uszkodził resztę, ale to wszystko układa się w logiczną całość… Poznali się dwa tygodnie temu. Ramzes wyruszył w drogę prawie miesiąc wcześniej. Cholera, jestem żołnierzem, nie oficerem wywiadu! Nie jestem dobry w takie klocki, gra pozorów to nie mój świat. Zresztą, teraz to już bez znaczenia.
– Jeżeli to nie on… – Hanna lekko uniosła brwi.
– Mogli to podłożyć jeszcze na Księżycu, a plecaki zhakować. Nie popadajmy w paranoję. Równie dobrze możemy założyć, że każde z nas pracuje dla wroga.
– Technicy w bazie nie potrafili stwierdzić, kiedy to zrobiono, ale ustalili, że wszystkie plecaki miały ulec awarii przy niskim poziomie paliwa. Gdybym tyle nie latała, odkrylibyśmy to dopiero podczas zadania, bo w czasie treningów trzeba mieć zapas.
– Teraz musimy się skupić na robocie. Cholera, przez te wszystkie lata zapomniałem już, jak to boli, kiedy nawalisz i giną ludzie.
– To nie twoja wina – rzuciła po dłuższej chwili, zwracając się twarzą w stronę Księżyca, który zdawał się teraz tylko nieco mniejszy od Ziemi. – To oni decydują, my tylko robimy, co trzeba. Startujemy i wracamy, kiedy rozkażą.
– Oni już nie wrócą. – Komandor ruszył w stronę śluzy. Naomi i Vito byli już tylko jasnym punktem, niewiele większym od gwiazd.
– Razem na wieki. – Hanna zasalutowała i po raz trzeci zaczęła sprawdzać zaczepy kapsuły ratunkowej.
– Jaka ona jest?
– Kto?
– Twoja córka.
– Wspaniała. To dla niej tu przyleciałam. – Hanna mocno szarpnęła za uchwyt. – Jest dla mnie całym światem. Urodziła się trochę inna. To przez modyfikacje, które mi zrobili. Wymaga dużo uwagi i opieki.
– Prawie jak ty. Żartowałem! – dodał, widząc że kobieta sięga po przytroczony do pasa pistolet. – Masz rację, to nie nasza wina. – Uniósł ręce w geście kapitulacji. – Robimy, co nam każą. Oni gadają i piją wino, a my gnijemy w mroku i zimnie, by niczego im nie zabrakło. Taką mamy robotę.
– Brakowało mi ciebie… Nadal brakuje.
– Co było, to było, Hanno. Każde z nas ma teraz swoje życie. Nie ma sensu o tym gadać, zróbmy swoje i wracajmy do domu, żołnierzu.
***
Komunikat na głównym ekranie oznajmił, że mogą rozpiąć pasy – Prometeusz zakończył już właściwy manewr przechwycenia. Komputer informował wprawdzie, że stabilizacja położenia względem Ramzesa zajmie jeszcze, zgodnie z procedurą, kilka minut, ale związane z tym manewry będą praktycznie nieodczuwalne dla załogi.
– Jak to wygląda? – Klaus przypinał do skafandra przygotowane zawczasu pasy z narzędziami i zestawy czujników.
– Jak na szkoleniu – odparła Hanna, dryfująca pod największym z okien. – Tylko, że jest trochę poobijany i dobrze uzbrojony. System obronny już nas namierzył, ale pokrywy celowników są zamknięte. Nie traktuje nas jak zagrożenie.
Na zewnątrz, w odległości jakichś stu metrów od Prometeusza, wisiał nadpalony słonecznym żarem, walcowaty kształt średnicy prawie czterech metrów, długi na jakieś dwanaście. Niektóre siatki i talerze anten były zdeformowane od gorąca i miejscami popękane bądź podziurawione przez meteoroidy, a lśniące kiedyś osłony termiczne poszarpane, przez co w wielu miejscach można było dostrzec stalowoszary kadłub. Komunikacja z Ramzesem przebiegała jednak bez zakłóceń, widać przynajmniej część ukrytej wewnątrz aparatury działała bez zarzutu.
– Jak na szczyt ludzkich osiągnięć, to nie jest przesadnie duży. – Hanna szykowała się do wyjścia.
– To jedynie pojazd transportowy, frau kapral. Góra dwieście ton. Reszta, czyli przynajmniej jakieś kilkadziesiąt tysięcy, została gdzieś przed orbitą Merkurego i za kilka lat spłonie w koronie słonecznej. Nie, dziękuję, tego nie zakładam. – Niemiec pokręcił głową, kiedy Grant podał mu kevlarową osłonę torsu.
– Wiemy, że jesteś najlepszy, ale nie czas teraz na kozaczenie. – Głos komandora wydawał się nieubłagany.
– Jestem najlepszy, bo najpierw myślę, potem robię – wyszczerzył się Klaus. – Skafander wystarczająco krępuje ruchy, a te dodatkowe ustrojstwa na nic się nie zdadzą, jak coś sknocę. Wiecie, co tam jest w środku?
– Zapas energii, który pozwoli… – zaczęła kobieta, ale zamilkła, zorientowawszy się, że Niemiec nie o to pyta. – Wzbogacony uran albo pluton, albo inny ciężki pierwiastek – dodała po chwili.
– Gówno prawda – odparł Klaus tryumfalnie. – A co pan powie, herr komandor?
– Nie wiem dokładnie, co to jest. W dokumentacji nazywają to wysokoenergetycznym czynnikiem transferowym.
Klaus pokręcił głową.
– Jakim trzeba być kretynem, by wymyślić taką nazwę. Jak zbierałem informacje, to ta kwestia nie dawał mi spokoju. Dlaczego nie można wysłać robota? Dlaczego nie można przejąć na orbicie albo odbić ładunku już na Ziemi? Aż zacząłem liczyć i wtedy mnie olśniło. Statek waży góra dwieście ton. Energia dla całej planety, kilkunastu miliardów ludzi, na dwa lata to będzie jakieś czterysta eksadżuli. Coś wam tu nie gra?
– Do czego zmierzasz? – zapytał komandor, spoglądając pytająco na Hannę.
– Nie istnieje żaden pierwiastek czy czynnik, którego – załóżmy – dwieście ton dałoby tyle energii, to fizycznie niemożliwe.
– To co tam niby jest? – Grant popatrzył na Niemca z lekko zaniepokojonym wyrazem twarzy.
– Antimaterie, herr komandor! W tej nadpalonej, najeżonej lufami kupie aluminium siedzi kilka ton antymaterii. Jest uwięziona w jakiejś pułapce protonowej czy innym polu magnetycznym. Jak coś sknocę i dojdzie do konkretnego zwarcia, albo coś wybuchnie, to całą tę misterną maszynerię trafi szlag, a wtedy… – Klaus zamarł, uśmiechając się chytrze.
– Co wtedy? – zapytała beznamiętnie Hanna.
– Wtedy na ziemskim niebie zabłyśnie na moment drugie Słońce. – Komandor spoglądał na przypięty do skafandra ekran. – A nas trafi szlag. Bystry jesteś, Klaus. Nie wpadłem na to.
– Niemożliwe! – Hanna pokręciła głową. – Według rezolucji ONZ nie wolno przywozić antymaterii na planetę. Kiedyś już ktoś tego próbował i…
– Pamiętam! – zawołał entuzjastycznie Klaus. – Jak walnęło, to fala sejsmiczna kilka razy okrążyła Ziemię. Ale takie życie, frau kapral. Kryzys idzie, Europa pustynnieje. A jak bieda, to ambitni ludzie na szczycie każą robić różne głupoty takim wariatom jak my, byleby tylko ktoś ich z tego szczytu nie zrzucił na pastwę ludu.
Wystartowali razem, każde z plecakiem desantowym i bronią osobistą przy pasie. Hanna dzierżyła dodatkowo ciężki karabin szturmowy, ale według opinii Niemca cały ten arsenał i tak na nic by się nie przydał, gdyby Ramzes uznał ich za zagrożenie. Kiedy znaleźli się w odległości pięćdziesięciu metrów od celu, dwie wieżyczki obróciły się w ich stronę, a system skafandrów poinformował o oświetleniu wiązką naprowadzającą.
– Zgodnie z procedurą – zameldowała Hanna, wysuwając się nieznacznie do przodu. – Tak ma być, Ramzes mówi dzień dobry. Można pomachać, ale bez gwałtownych ruchów.
– Port serwisowy wygląda na zamknięty – zaniepokoił się komandor.
– Prawie siedemnaście lat przed orbitą Merkurego. Pewnie serwomechanizm nawalił. – Niemiec wydawał się być dobrej myśli. – Grunt, że nie strzela, zaraz go otworzymy.
Zwolnili kilka metrów przed celem i ostrożnie wylądowali na sfatygowanym kadłubie. Klaus przypiął się jako pierwszy i nie zważając na obserwujący go system obronny, przystąpił do oględzin włazu. Grant i Hanna, pomimo wysyłanych przez Ramzesa komunikatów o rozpoznaniu ekipy serwisującej, instynktownie przywarli do zniszczonych długotrwałym wygrzewaniem osłon termicznych, byle tylko wyjść z potencjalnego pola ostrzału.
– Jak to wygląda? – zapytał po kilku długich minutach komandor.
Klaus zakończył oględziny i zaczął majstrować przy jednym z zawiasów.
– Nie widzę żadnych niespodzianek. Zamki puściły, ale jeden zawias się chyba zapiekł. Podgrzejemy, rozwiercimy, postukamy i będzie po sprawie. Ile mam czasu?
– Za dziewięćdziesiąt pięć minut zacznie się okno aktualizacyjne. Wyrobisz się do tego czasu?
– Dwa razy. Kto będzie aktualizował?
– Hanna – odparł Grant, spoglądając na kobietę, która przyjęła tę informację bez okazywania jakichkolwiek emocji.
– A dlaczego nie ja? – obruszył się Niemiec. – Przecież odwalam całą robotę i wystawiam się na strzał? Chciałbym mu wsadzić na koniec, że tak powiem.
– I właśnie dlatego ja to zrobię. Ty odwalasz robotę, a Grant dowodzi. Osoba operująca przy porcie jest w polu rażenia wieżyczek. Jakby coś poszło nie tak, a komputer nagle zmienił zdanie i zaczął strzelać, to największe szanse mamy, jeżeli ja będę celem.
– Mógłbym spróbować wyłączyć…
– Nie! – rzucił stanowczo komandor. – Otwórz pokrywę i upewnij się, że nie ma niespodzianek. Zachowuj się jak grzeczny serwisant. Potem Hanna zrobi swoje i znikamy.
Klaus szybko uporał się z włazem, ale po otwarciu zauważył, że panel terminala jest dodatkowo zabezpieczony niewielką miną elektromagnetyczną, której rozbrojenie zajęło Niemcowi trochę czasu.
Saper na przemian klął i podziwiał zmyślność zastosowanych rozwiązań, dodatkowo racząc pozostałych strzępami opowieści z czasów pierwszej wojny kosmicznej. Grant kilkukrotnie wyrażał uznanie dla dokonań Niemca, podpytując jednocześnie o postępy oraz przypominając, ile czasu im zostało. Hanna praktycznie milczała, wpatrzona w Księżyc, który urósł przez ostatnią godzinę i niewielką z tej perspektywy, powoli kryjącą się za naturalnym satelitą, Ziemię.
– Cały nasz świat – westchnęła Hanna, kiedy saper umilkł na chwilę. – Wszystkie nasze troski i pragnienia. Stąd wygląda, jakbym mogła zamknąć go w dłoni…
– Ja tam wolę po niej chodzić, niż oglądać z daleka. Zwłaszcza, jak zachodzi. – Komandor spoglądał w stronę uwijającego się przy terminalu Niemca. – Klaus, nie chcę poganiać, ale okno czasowe zaczyna się za niecałe pięć minut.
– Jeszcze chwilunia. – Niemiec sięgnął po lutownicę. – Najdalej dwie. I będzie po sprawie, herr komandor. Cwaniak, który to wymyślił, był prawie tak sprytny jak ja.
– Ile mamy czasu? – zapytała Hanna, kiedy Księżyc całkowicie przysłonił planetę.
– Przynajmniej sześć minut. Trajektoria powrotna Ramzesa zakłada wykorzystanie asysty grawitacyjnej Księżyca do drobnej korekty kursu przed hamowaniem. Żeby zadziałała, trzeba podlecieć naprawdę blisko, na kilkaset kilometrów. I właśnie wtedy powinniśmy załadować nowy program, w najgłębszym cieniu Księżyca, kiedy na kilka minut wszystkie sygnały z Ziemi umilkną, nawet te z satelitów geostacjonarnych. Ramzes dostanie tylko jeden zestaw instrukcji. Rozpozna go, zainstaluje i poleci prosto na Jukatan…
– Gotowe, herr komandor! – Krzyk Klausa rozbrzmiał z systemu łączności. – Zabieram, co moje, i frau kapral może…
Nie dokończył. Nastąpiła seria krótkich, bezgłośnych rozbłysków. Komandor instynktownie przywarł do kadłuba, próbując jednocześnie ustalić, która z wieżyczek otworzyła ogień. Ciało Niemca zaczęło tańczyć i rozpadać się w rytm przeszywających skafander pocisków. Dopiero po chwili dowódca zauważył, że Hanna dryfuje kilka metrów od statku. Wycelowana w jego stronę lufa karabinu szturmowego żarzyła się delikatnie.
– Bez gwałtownych ruchów! – rzuciła, spoglądając na komandora lekko przekrwionymi oczami. – Najpierw powoli odepnij i odrzuć broń.
– Hanna… – wyszeptał, powoli unosząc rękę w stronę kobiety.
– Zamknij się i rób, co mówię! – wrzasnęła, oddając strzał gdzieś w otchłań. Błysk oślepił na chwilę komandora, który w odróżnieniu od kobiety nie miał opuszczonej osłony refleksyjnej. Ton jej głosu wskazywał, że jest w trybie bojowym i będzie zdecydowanie reagować na potencjalne zagrożenia. – Odrzuć broń i rób, co mówię, a przeżyjesz. Liczę do trzech! Raz, dwa…
Grant powoli odpiął przytroczony do pasa karabinek, a następnie posłusznie odrzucił go w pustkę pod stopami.
– Dobrze, teraz odepnij plecak desantowy i tablet.
– Powiedziałaś, że przeżyję…
Strzeliła po raz kolejny. Komandor zacisnął zęby i nie spuszczając wzroku z kobiety, zaczął odpinać urządzenia.
– Nie przestawaj! – ponagliła, jednocześnie opuszczając broń i podlatując do otwartego przez Klausa terminalu.
Sprawnie odpięła linkę zabezpieczającą i z nieukrywanym obrzydzeniem odepchnęła podziurawionego astronautę od statku. Twarz Niemca, przestrzelona i zamarznięta w upiornym uśmiechu, wyglądała groteskowo. Hanna wydobyła z kieszeni skafandra przenośny komputer i, co chwilę spoglądając na komandora, podłączała kolejne przewody do terminalu.
– Mnie oferowali dziesięć miliardów – zaczął Grant, kiedy jego plecak był już prawie odpięty. – Widzę, że jednak lecisz na kasę.
Obrzuciła go gniewnym spojrzeniem, starając się jednocześnie skupić na terminalu.
– Nie wierzę, Hanno – kontynuował. – Dlaczego? Walczyliśmy razem…
– Zamknij się! – krzyknęła ponownie, nie odrywając wzroku od ekranu. – Dla mnie też jest to trudne. – Głos zaczął jej się łamać.
Komandor rzucił okiem na biometrię i zrozumiał, że tryb bojowy coraz gorzej radzi sobie z tłumieniem emocji.
– Są takie rzeczy – kontynuowała przez łzy, stukając jednocześnie w klawiaturę. – Których nie można normalnie kupić. Jestem matką, pamiętasz? Wychowuję córkę, Grant, naszą córkę. Ona jest chora. Pokłosie zmian, którym zostałam poddana. Pierdolony program „Żołnierz przyszłości”. Można to leczyć, ale…
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? Kiedy zniknęłaś, nie wiedziałem, co się stało. Szukałem cię, nawet prosiłem firmę o pomoc, ale wyraźnie unikałaś kontaktu…
– Nie twoja sprawa! – fuknęła, szarpnięciem odłączając przenośny komputer, a następnie uderzając kolbą w ekran terminala. – Zadanie wykonane. Ramzes wyląduje na Nowej Ziemi, a nasza córka będzie żyć. Ty również, choć pewnie już nigdy się nie spotkamy – mówiąc to ponownie wzięła go na muszkę. – Nie ruszaj się, póki nie wrócę na statek. Jak zamknę śluzę, zakładaj plecak i kieruj się do kapsuły ratunkowej. Odczepię ją dla ciebie. Przy odrobinie szczęścia za kilka godzin wylądujesz gdzieś u wybrzeży Florydy.
– Nie mogę wrócić z tobą? – odrzucił tablet i demonstracyjne uniósł ręce.
Nie odpowiedziała. Kilka strzałów oraz impuls silników manewrowych skierował ją prosto w stronę dryfującego kilkaset metrów od nich Prometeusza. Statek serwisowy powoli oddalał się od Ramzesa w miarę jak oba pojazdy zbliżały się do Księżyca.
Grant odczekał, aż astronautka znajdzie się wystarczająco daleko, a następnie wyciągnął z kieszeni skafandra zapasowy tablet i zaczął przypinać plecak desantowy. Kiedy komputer poinformował go, że Hanna weszła do śluzy, zapinał już ostatni z klipsów.
***
Mimo sugestii psychologa, Joanna natychmiast po powrocie włączyła telewizor, i zaczęła skakać po kanałach informacyjnych.
– Ramzes-2 wraca. Utracono łączność z Prometeuszem. Rosyjskie bombowce przeleciały nad biegunem północnym. Prezydent jest w stałym kontakcie z komisarzem ONZ. NASA potwierdza, że od Prometeusza odłączyła się kapsuła ratunkowa. Państwa Europy Środkowej nieoficjalnie negocjują zakup energii od Rosji. Los bohaterskiej załogi Prometeusza: nieznany. Agencja atomistyki informuje, że…
– Mamo, kiedy Grant wróci? – Sam wbiegł do pokoju w samodzielnie zrobionym stroju astronauty.
– Niedługo, syneczku.
– Dlaczego płaczesz?
– Sprawy dorosłych, Sam. – Spróbowała się uśmiechnąć, ale nie wyszło zbyt przekonująco.
– Nie bój się, mamo! Jak dorosnę, zostanę astronautą, jak Grant. Obronię cię i tak, jak on, będę ratować świat.
***
– A mogło być tak pięknie – westchnął komandor, przyglądając się przez chwilę niewidocznej z Ziemi stronie Księżyca, która teraz była tak blisko, że nie mógł jej objąć wzrokiem. Nie wiedział, czy kobieta skończyła już proces śluzowania i słyszy go przez interkom.
Dotknął palcem ekranu i gestem wywołał interfejs zarządzania załogą, która obecnie ograniczała się już tylko do Hanny. Wybrał ikonę po prawej, wyróżnioną sporym wykrzyknikiem i autoryzował wybór czterocyfrowym kodem. Na ekranie pojawiła się biometria kobiety oraz trzy kolorowe pola: CANCEL, SLEEP i KILL. Komandor jakby wahał się przez chwilę, po czym kliknął środkowe pole. Ciśnienie krwi załogantki wzrosło gwałtownie, z interkomu dało się słyszeć kilka trudnych do zidentyfikowania dźwięków, po których tętno kobiety zaczęło gwałtownie spadać.
***
Kiedy otworzyła oczy, świat zdawał się kołysać. Dopiero po chwili dostrzegła, że jest gdzieś na statku, razem z komandorem, który aktualnie zawisł do góry nogami przy jednym z terminali. Mężczyzna zdjął skafander i w samej bieliźnie, przy akompaniamencie Marszu imperialnego energicznie stukał w klawiaturę.
Spróbowała się poruszyć, ale szybko zrozumiała, że jest unieruchomiona. Jednocześnie tablet, który Grant miał przypięty do przedramienia, zaczął wibrować. Komandor wpisał jeszcze kilka słów i bez pośpiechu ruszył w jej stronę.
– Jednak trochę ci się przytyło przez te parę lat – rzucił po dłuższej chwili.
Dopiero teraz Hanna zorientowała się, że jest naga, a tym, co krępuje ruchy, są pasy bezpieczeństwa kapsuły ratunkowej. Grant tymczasem oderwał się od sufitu i niespiesznie podleciał do włazu.
– Przeprogramowałam go! – rzuciła. Język dziwnie plątał jej się w ustach. – I zniszczyłam panel – dodała, zastanawiając się, dlaczego komandor ma aktualnie cztery ręce.
– Okłamałaś mnie – odparł Grant bez emocji. – Twoja córka przyszła na świat jedenaście miesięcy po tym, jak odeszłaś. Jej ojcem jest jakiś francuski przemysłowiec, jeżeli wierzyć analizom DNA.
– Skąd ty… – wytrzeszczyła oczy.
– Proszę cię, Hanno. Wiesz, że firma ma dojścia i sprawdza takie rzeczy.
Wyraz twarzy kobiety sugerował, że niewiele rozumie.
– Nie wierzyłem, że pracujesz dla Rosjan. Aż do końca miałem nadzieję, że to nieprawda, że się opamiętasz…
– Nie rozumiesz, jestem matką!
– Tak, masz córkę, która wymaga przeszczepu wielu narządów, by móc samodzielnie żyć. Cena za modyfikacje organizmu, o które sama tak kiedyś zabiegałaś, pamiętasz? Teoretycznie można by jej pomóc: wyhodować setki klonów i mieć nadzieję, że z czasem dostarczą potrzebnych dziewczynce organów i tkanek. W Chinach podobno robią takie eksperymenty…
– Kłamiesz! – krzyknęła i spróbowała się ruszyć. – Obiecali, że pomogą, jeśli ja zrobię swoje! Pokazywali mi ośrodek, w którym…
Grant cofnął się błyskawicznie, choć pasy mocno trzymały załogantkę.
– Nie pomogą, bo statek nie wylądował na Nowej Ziemi – westchnął komandor. – Zresztą sama będziesz mogła się o tym przekonać, bo, przy odrobinie szczęścia, wylądujesz tam za kilkadziesiąt minut.
– Przeprogramowałam go! – powtórzyła, przywołując w myślach moment, kiedy uderzyła kolbą w ekran informujący o zakończonej aktualizacji.
– Tak – odparł komandor. – Ale to teraz nieistotne. Ważne, że wysłałaś zaszyfrowaną wiadomość na Ziemię, zanim zasnęłaś. Jestem ci za to bardzo wdzięczny, podobnie jak cała firma, bo bez tego mogłoby się nie udać.
– Jeżeli Ramzes nie trafi do Rosji, wybuchnie wojna… – zaczęła Hanna, ale umilkła, zauważywszy kroplówkę ciśnieniową, którą komandor właśnie odpinał od jej uda. – Co to jest?
Nie odpowiedział.
– Co ty zrobiłeś? – zapytała ponownie. – I skąd się tu w ogóle wziąłeś? Przecież uszkodziłam to cholerstwo, którym zaaplikowałeś przyspieszacz reakcji.
– Tak – potwierdził. – Wygięłaś igły w jednym z automatów wstrzykujących, pozostałe zadziałały bez zarzutu. – Grant odrzucił pustą kroplówkę i zaczął jeździć palcem po ekranie.
– Też jesteś zdrajcą? – wyszeptała, czując, że powoli traci władzę nad ciałem.
Komandor parsknął.
– Okłamałem cię tylko raz – dodał, uruchamiając holograficzną wizualizację. – On żyje.
Pomiędzy nimi pojawiła się zawieszona w powietrzu męska twarz o surowym wyrazie.
– Smuci mnie twoja postawa, Hanno – rzekł przetworzony elektronicznie głos generała Sterna. Kobieta wrzasnęła, starając się jak najbardziej oddalić od hologramu. – Ale wiedz, że mimo to nie życzę ci źle. Postanowiłem też dać ci radę: następnym razem mądrzej dobieraj sojuszników. Pracując dla przegranych, możesz tylko stracić…
Hanna krzyczała, szamocąc się, dopóki nie odpłynęła w ciemność.
***
– Proszę mi powiedzieć, jakim człowiekiem był pani mąż? – zapytała modnie uczesana dziennikarka.
– Był jak anioł. Był najwspanialszym mężczyzną, jakiego spotkałam – odparła Joanna, ubrana w skromną, ale doskonale pasującą do sytuacji sukienkę. Jej wymuszony, niepewny uśmiech kontrastował z lekko podkrążonymi oczami. W tle dało się zauważyć czarno-białą fotografię astronauty oraz spory, wiszący na ścianie krzyż. – Zawsze miał dla mnie czas, traktował mojego Sama jak własnego syna, co chwilę gdzieś nas zabierał… – mówiła dalej.
– Rzeczywiście, panie generale, wypada przekonująco. – Grant szukał butelki, którą chwilę temu odstawił na piasek.
Dwaj mężczyźni wylegiwali się na leżakach, pośrodku ogromnej plaży, śledząc uważnie treści wyświetlane na panoramicznym ekranie podwieszonym pod drona.
– Z pierwszej setki potencjalnych kandydatek, jak pamiętam. – Stern z czcią sączył drinka. – Według analizy treści z portali społecznościowych współczuje jej ponad osiemdziesiąt procent tych, którzy to widzieli. SI się nie pomyliła. Całkowitym przypadkiem mało kto współczuje Rosjanom.
– Joanna z Sacramento, numer osiemdziesiąt siedem. Całkiem niezła partia, jak na taką myszę. Co u jej byłego męża?
– Przechodzi intensywny proces reedukacji w jednym z naszych ośrodków dla terrorystów. Rokowania są dobre. Po wszystkim, jak już sprawa przycichnie, zacznie płacić alimenty i dołoży wszelkich starań, by wrócić do żony.
– Dobrze. – Grant pokiwał głową, obserwując, jak kobieta, która przez ponad pół roku była jego żoną, ze łzami w oczach opowiada o tym, co wspólnie przeżyli. – Joanna nigdy nie pogodziła się z jego odejściem, będzie jej łatwiej, odzyska wiarę, a Sam potrzebuje ojca.
– Zrekompensujemy im to, żołnierzu. Nie zapominaj, że ratowaliśmy świat. – Generał klepnął go w ramię.
– A nie ma pani pretensji, że mąż nie mówił całej prawdy? – zapytała dziennikarka, oglądając zdjęcia, które Joanna trzymała na złączonych kolanach.
– Chciał nas chronić. No i obowiązywała go tajemnica – odparła po chwili kobieta, ocierając łzy. – Zginął, chroniąc nas wszystkich. O, a tutaj widać, jak bawił się z Samem, zawsze jak wychodziliśmy z kościoła… – Joanna nie wytrzymała i zaniosła się płaczem.
– Dosyć tego dramatu! – Generał gestem przełączył kanał. – Czas świętować. Wprawdzie będzie kryzys, ale lepsze to od kolejnej wojny. Mamy sukces, Grant. Rosja w ogniu, świat wstrzymał oddech, a to wszystko twoja zasługa. Chcesz jeszcze raz zobaczyć lądowanie?
– Oglądaliśmy to już siedem razy… – westchnął komandor, odstawiając butelkę i sięgając po owoce.
Generał zignorował jego marudzenie i po chwili na ekranie pojawił się wielki, szary śmigłowiec z niedbale namalowanymi oznaczeniami rosyjskiej marynarki. Maszyna powoli obniżyła lot, by delikatnie postawić na płycie lądowiska podwieszoną pod kadłubem kapsułę.
Kiedy tylko lądownik dotknął ziemi, obsługa naziemna podbiegła, by odczepić liny i wydobyć załogę ze środka. Komentator mówił po rosyjsku, Grant i generał nie rozumieli ani słowa, ale ton głosu i nerwowe pokrzykiwanie personelu zdradzały wielkie napięcie. Pomimo odciągnięcia rygli, właz kapsuły nie chciał puścić. Trzeba było użyć łomu, by zakleszczona pokrywa odskoczyła.
Kilku techników szybko zajrzało do środka, przy czym jeden z nich niemal natychmiast poleciał do tyłu, kopnięty przez załogantkę. Generał zarechotał. Pozostali technicy odskoczyli, kiedy we włazie ukazały się szukające oparcia dłonie. Spiker zaniemówił, a następnie zaczął krzyczeć, kiedy ze środka wydźwignęła się Hanna, trzymająca w dłoni śrubokręt. Generał wybuchnął śmiechem.
– Przeprogramowałam go! – wrzasnęła rozpaczliwie, chwiejąc się na nogach. Kilku techników zaczęło ją wskazywać palcami, klepiąc się przy tym rękami w karku. – To nie jest tak, jak myślicie, to spisek, wykorzystali mnie, on żyje… – Hanna potknęła się, padła na kolana i zwymiotowała. Mgnienie oka później otoczyła ją grupa żandarmów, a ktoś zasłonił obiektyw dłonią.
– Spisek! – powtórzył generał, zanosząc się śmiechem. Grant, który do tej pory zachowywał powagę, również się roześmiał.
– A mogło być tak pięknie – stwierdził komandor, kiedy mężczyźni opanowali wybuch wesołości. – Miał pan rację, zrobiła dokładnie to, co sugerowała SI, zawiodłem się na niej. Nie dość, że chyba naprawdę wierzyła, że może się jej udać, to jeszcze w kluczowym momencie sugerowała mi ojcostwo tej chimery, którą urodziła.
– Może to długofalowe skutki zmian, którym ją poddano. A może po prostu matka jest w stanie dużo zrobić dla dziecka, nawet jeżeli rozum podpowiada, że szanse są nikłe. To już nie nasza sprawa, Hanna dokonała wyboru i poniosła konsekwencje, chociaż nie zmienia to faktu, że gdzieś na granicy świadomości błądzi myśl, że w imię sprawy poświęciłem człowieka, który był mi bliski.
– Nie mówmy już o tym. – Komandor skrzywił się i uniósł butelkę. – Za poległych, zdradzonych i poświęconych!
– Za pokój, wzrost gospodarczy i dolary, żołnierzu. – Generał również uniósł kieliszek. – Skuteczne uprawianie polityki wymaga ofiar. Amen. Kiedyś Europejczycy wyczekiwali galeonów wiozących skarby z zamorskich krain. Czasy się zmieniły, żołnierzu, ale problemy czy ludzie ani trochę.
Wypili i umilkli na chwilę, wpatrując się spokojne i bezkresne z tej perspektywy morze.
– A te galeony czasem tonęły. – Podjął komandor, ocierając cisnące się do oczu łzy. – Z tą elektrownią naprawdę nie było innego rozwiązania?
– Nie, Grant. Cała światowa gospodarka liczyła, że Ramzes uratuje nas przed recesją, biurokraci już podzielili skórę na niedźwiedziu. Czytałeś raporty. Wiesz, że to od początku był niewypał. Cała ta potężna maszyneria została praktycznie całkowicie zniszczona podczas pierwszej większej burzy słonecznej, zaledwie dwa miesiące po uruchomieniu. Osłonięte polem magnetycznym serce statku ocalało, ale większość paneli słonecznych szlag trafił. Przez te wszystkie lata system zdołał wygenerować tylko kilka kilogramów antymaterii. Za mało, by uratować nas przed kryzysem, ale wystarczająco dużo, by zmienić sytuację geopolityczną, jeśli umiejętnie je wykorzystać. Przekonaliśmy się ostatecznie, że przy obecnym poziomie zaawansowania technicznego tak śmiałe projekty nie mają jeszcze sensu. Technologia jest droga i niedoskonała, a zyski niepewne. Póki co będziemy budować kolejne elektrownie. Ale wszystkie będą znacznie mniejsze, póki co, no i będą pracować gdzieś pomiędzy Merkurym a Wenus.
– I będą przesyłać energię w sposób ciągły, nie za pośrednictwem czynnika transferowego, po który każdy wyciąga pazerne łapska, ilekroć któryś Ramzes wraca do domu. A wina za całą sytuację spadła na Rosjan. – Grant pokiwał głową.
– A także na Hannę – dodał generał. – Miałeś genialny pomysł z tą kroplówką. Naga, pijana i bredząca o spisku wyglądała naprawdę przekonująco. Chociaż my akurat powinniśmy być jej wdzięczni, bez jej meldunku Rosjanie baczniej obserwowaliby Ramzesa.
– Do końca się nie zorientowali? – zdziwił się komandor.
– Nie wiemy. Ramzes przestał nadawać niecałe czterdzieści kilometrów nad Moskwą. Czy wybuchł od przegrzania, czy w wyniku trafienia rakietą, któż to wie. Anihilacja podpaliła wszystko w promieniu dwustu kilometrów. W utworzonym kraterze zaczyna właśnie powstawać jezioro, nad którym za kilka lat pewnie odbudują miasto.
– A co będzie dalej?
– Zależy od ciebie. Zmienisz wygląd, awansujesz i będziesz decydować. Zrobiłeś swoje na linii frontu. Ramzes stracony, będzie recesja. Podatnicy muszą się po raz kolejny brać do roboty, by odbudować świat. Cykl koniunkturalny znowu zatacza koło, z naszą małą pomocą, oczywiście. Poza tym, cała ta sytuacja pozwoli choć częściowo odciągnąć uwagę od zmian klimatu, a ja wreszcie przejdę na zasłużoną emeryturę. Sugeruję robić wszystko, byle nie kolejną wojnę. SI proponuje pandemię za kilka lat.
– Litości… To nie przejdzie! – Komandor obrzucił rozmówcę zdziwionym spojrzeniem.
– Wszystko przejdzie, tylko trzeba zaplanować i dobrze wprowadzić w życie. Zdaj się na SI, bio-komputery są tak cholernie dobre w te klocki, że czasem się ich boję. W ten numer z małżeństwem w Vegas też wątpiliśmy i co, kupili to, trzeba tylko było znaleźć odpowiednią kobitkę. Wspomaganie komputerowe w polityce i inżynieria społeczna to przyszłość, Grant. Wypijmy za to! Niech żyje Nowy Porządek Świata! – Generał uniósł kieliszek.
– Niech żyje, panie generale! – odparł Grant, kolejny raz wznosząc butelkę.