– Nie chcę, żebyś umarł.
– Ja nie umieram, przecież wiesz.
– Wrócisz do mnie?
– Przecież wiesz – powtórzył, uśmiechając się. Pięknie, jak zwykle. – Musisz mnie tylko znaleźć.
Zawsze tak mówił. Te słowa miały zasiać w nich obojgu dobrze znaną nadzieję.
Zimny wiatr kłuł ich twarze drobnym piaskiem. Odgłosy dalekich wybuchów rezonowały w powietrzu, echem obijały się po otaczających, odartych z farby budynkach. Żałowała, że tu przyjechała.
Szczupły blondyn o niebieskich oczach patrzył na nią czule. Też było mu smutno, ale nie dawał tego po sobie poznać.
– Muszę iść.
– Zapomnisz o mnie… – W jej oczach zabłysły łzy.
– Nie martw się. – Pochylił się i pocałował jej spierzchnięte od suchego zimna usta. – Przypomnisz mi o sobie pocałunkiem.
*
Wycinki gazet kolekcjonowała jak trofea. Przyklejała je do ścian w każdych nowych czterech kątach i oglądała w pauzach między dziennymi zajęciami, kojąc stęsknione serce. Umiała go znaleźć. Rozpoznawała go jak żona rozpoznaje męża, tak po prostu, nawet jeśli inaczej wyglądał. Nowa twarz, choć uśmiech stary. Nowy głos, choć słowa dobrze znane.
Trafiła na niego w szpitalu. Akurat przechodziła obok i, słysząc syrenę karetki, pomyślała o oddziale ratunkowym. Zawsze lubił adrenalinę. Znalazła go zabieganego na korytarzu. W okrwawionym kitlu rozmawiał z pielęgniarką. Tym razem był wysokim brunetem o ciemnych oczach i niewyspanej twarzy. Nie miał obrączki. Żył w biegu, więc nic dziwnego, że i na małżeństwo brakowało mu czasu. Czasem się zastanawiała, czy nieświadomie na nią czekał.
Zagaiła rozmowę w drzwiach, kiedy skończył dyżur. Była towarzyska i pewna siebie, musiała być, jak inaczej dawałaby radę regularnie go uwodzić?
Jeszcze jej nie rozpoznał, więc nie rwał się do pierwszego spotkania. W swoim napiętym życiowym grafiku znalazł dla niej czas dopiero po tygodniu.
Zaczęli od niewinnej kawy, potem przeszli w crescendo emocji. Gra w słowa i gesty, żeby obrać się wzajemnie z obcej powłoki i dotrzeć do znajomych wnętrz. Droga do pocałunku bawiła ją i męczyła jak powolne wjeżdżanie wagonika kolejki górskiej.
Gdy wreszcie się pocałowali, zamrugał, jakby właśnie się obudził.
– Ach, to ty – powiedział, uśmiechając się czarująco, jak to on.
– Witaj, kochanie – szepnęła, łapczywie tonąc palcami i ustami w nowym nim.
*
Był bałaganiarzem, ale nawet to bałaganiarstwo kochała. Definiowało go, choć kojarzyło jej się z bratem. Wiele osób jej przypominał. W miłosierdziu babkę, w brawurze dziadka, w humorze pierwszą szkolną miłość, w dobroduszności nauczycielkę gry na pianinie. Jednak był własną definicją, niepowtarzalnym zlepkiem powtarzalnych cech.
Padało tamtego dnia, kiedy znowu po nim sprzątała. Oglądała perlisty wodospad na szybie, instynktownie czując, że wkrótce coś przerwie sielankę życia. Wrócił wcześniej z pracy z nowinami.
– Znowu umrzesz – jęknęła, gdy usłyszała o jego planach.
– Muszę jechać. Potrzebują mnie.
– Ja też cię potrzebuję.
– To jedź ze mną.
Pojechali do Afryki. Zagnieździli się w bujnych zaroślach i obcej wojnie idei. Pomagała mu mimo braku wykształcenia medycznego, tam każdy do pracy był potrzebny. Odpoczywali w tropikalnej duchocie, trzymając się za ręce brudne od zaschniętej krwi.
Zabili go, kiedy czarnoskóremu chłopcu robiła opatrunek. Ostrzelali mobilną przychodnię. Trafili tylko jego, dobrze się o to postarał.
Wtedy postanowiła, że zamiast obcować ze znajomością spróbuje zaznajomić się z obcością.
Jeździła bez celu. Poznawała wielu mężczyzn, ale żadnego nie potrafiła kochać. Nowe intrygowało, jednak szybko chciała je spętać w więzy czegoś, co jej znane i bliskie. Zawsze rozłupywała obcą skorupę w poszukiwaniu znajomego wnętrza. Znajdywała jedynie strzępki. Tu kawałek ryzykanctwa dziadka, tam szczypta serdeczności pani od gry na pianinie. Całego jego ducha nigdy nie było, bo przecież gdyby był, to by ją rozpoznał. Zmęczyło ją to.
Nie wróciła do Europy. Tym razem postawiła na Azję.
Wypatrzyła go na defiladzie, a właściwie już po niej, na skąpanych barwnymi światłami ulicach. Był zupełnie inny niż ostatnio, niższy, o muskularnej posturze i azjatyckich rysach twarzy. Poznała go po uśmiechu.
Nie mówili w tym samym języku, ale zrozumieli się po gestach. Pili razem piwo i śmiali się, kiedy nieumiejętnie jadła pałeczkami. Potem ukryli się przed oczami innych, aby zapoznać się ze swoimi ciałami.
– Tęskniłam – szepnęła mu do ucha w przerwie między pocałunkami.
– Ja też.
Działali na siebie jak nikt inny. Ona bez niego nie widziała swojej przyszłości, on bez niej przeszłości. Nie potrafili wytłumaczyć, dlaczego. Czasem zastanawiała się, jak bardzo jego tożsamość była niepowtarzalna dla niej, a powtarzalna dla świata. Było go tak wielu, a jednak był tylko jeden. Unikatowe, znajome wnętrze w serii obcych powierzchni. Ile takich unikalnych tożsamości istniało na świecie? Czy mogła to być raptem setka, która zmultiplikowała się do miliardów istnień? Czy swym pocałunkiem po prostu przywoływała go w dowolnej tożsamościowej kopii? Nie pomagał jej tego rozwikłać. Sam nie wiedział i nie potrzebował znać odpowiedzi, a przynajmniej tak mówił.
*
Najbardziej nie lubiła jego brawury. Nie lubiła, ale i kochała, bo rozumiała, że potrzebowała minusów. Plusami by się nie nasyciła, a i Matka Natura nie stworzy człowieka całkiem plusowego. Szczęście kryje się w kompletnym daniu, które się dobrze zna.
Był słoneczny dzień, kiedy jej powiedział, że musi wyjechać. Wiedziała, że to nastąpi i że będzie to trudne, bo żołnierz ukochanej na misję nie zabierze.
– Wolałam, kiedy byłeś lekarzem.
Uśmiechnął się. Ślicznie, jak zwykle.
Tym razem nie próbowała go powstrzymać. W milczeniu i ze łzami w oczach patrzyła, jak się pakuje. Zadała tylko jedno, ciche pytanie.
– Dlaczego wciąż to robisz, skoro wiesz, że od tego umrzesz?
Przerwał pakowanie. Złapał ją czule za ramiona, pogłaskał kciukami obojczyki. Uśmiechnął się cudnie, jak to on.
– Bo taki jestem, przecież wiesz.
Załkała, ale ciszej niż zazwyczaj. Przytulili się i pocałowali. Powiedziała, że będzie na niego czekać, choć wiedziała, że już się nie doczeka takiego samego jego. Wrócił w trumnie. Na bogatym pogrzebie uroniła tylko jedną łzę – opłakała go wcześniej, w dniu wyjazdu. Wycięła na pamiątkę artykuł z gazety, dołączając kolejny bohaterski obrazek do klastra wspomnień. Wymeldowała się i ruszyła szukać dalej, następnego obcego, który będzie znajomy.