Na szczycie wieży ciśnień panował przenikliwy chłód, spotęgowany przez wiatr, zwiastujący nadciągającą burzę. Aberus zwinnie wskoczył na wieńczące budynek blanki i usiadł, zwieszając nogi nad rozciągającą się poniżej przepaścią. Roztaczał się stąd wspaniały widok na oświetlone ostatnimi promieniami zachodzącego słońca rezydencje urzędowej dzielnicy Vasculli, stolicy królestwa Pelnoru. Wieża była idealnym miejscem, by oczyścić umysł i opracować plan.
– Skąd pewność, że wciąż tam jest, Mal? – chciał wiedzieć Aberus.
– Musisz mi uwierzyć na słowo, Abe – odparła siedząca obok dziewczyna o kasztanowych włosach, nie odrywając wzroku od majestatycznej, choć nieco topornej bryły królewskiego pałacu. – Sakaris nie pozwoliłaby komukolwiek jej tknąć.
– Ale to przecież skarbiec króla. Mógł z nią zrobić co tylko chciał. – Chłopak nie dawał za wygraną, cierpliwie tłumacząc partnerce rzeczy oczywiste.
– Jego Królewska Wysokość nie może się aktualnie podetrzeć bez jednogłośnej decyzji Rady i opatrzonego pieczęcią edyktu. Księga jest tam, gdzie była przez ostatnich pięćdziesiąt lat, zaufaj mi – ucięła dyskusję.
Irytacja Malvindis wynikała bardziej ze zniecierpliwienia niż faktycznej złości na upór chłopaka. Była już tak blisko celu. Po pięciu dekadach oczekiwania nareszcie miała zemstę na wyciągnięcie ręki.
Wstała i spojrzała na Aberusa. Był potężnie zbudowanym młodzieńcem o rumianej twarzy, z gęstwiną zmierzwionych, czarnych włosów. Ona zaś pozostawała filigranową siedemnastolatką o przesadnie różowej cerze i zielonych oczach, wyglądającą przy nim jak dziecko. Choć w teorii mogła teraz przybrać dowolną formę, nie była w stanie zmusić się do choćby najdrobniejszej zmiany. Nie chciała zapomnieć żadnego detalu z dnia, kiedy jej życie się skończyło.
Posłała chłopakowi szeroki uśmiech, po czym zrobiła krok w przód i runęła w przepaść.
***
Abe nie cierpiał, gdy to robiła. Wiedział oczywiście, że Mal istnieje wyłącznie w jego głowie, ale gdy ktoś obok ciebie nagle rzuca się z trzydziestometrowej wieży, pierwszym odruchem większości ludzi pozbawionych socjopatycznych skłonności jest próba złapania nieszczęśnika. Dziewczyna jednak po prostu rozpłynęła się w powietrzu. On zaś stracił równowagę i targany wiatrem sam nieomal spadł na jedną z ciągnących się poniżej ulic Vasculli.
Lubił Mal, pokornie znosił więc jej humory, docinki i tajemnice. Nie miał zresztą zbyt wielkiego wyboru. Bez względu na to czy dziewczyna była prawdziwa, czy stanowiła jedynie objaw poważnej choroby – czego wciąż nie wykluczał – nie mógł się jej pozbyć. Była jego częścią i dawno już się z tym pogodził.
Twierdziła, że przyszła na świat niemal siedemdziesiąt lat wcześniej. Była ponoć jedną ze studentek dawnego Uniwersytetu Magicznego w Vasculli, gdy doszło do przewrotu pałacowego, który odmienił oblicze całego Pelnoru.
Spisek uknuty przez ówczesnego następcę tronu, księcia Pecariusa, rektorkę Uniwersytetu, Sakaris oraz wielu przedstawicieli arystokracji, doprowadził do zburzenia starego ładu. Pierwszym celem spiskowców stała się właśnie uczelnia Mal. Trenowana przez lata w sekrecie armia męskich Czerpaczy z łatwością poradziła sobie z nastoletnimi adeptkami, które nigdy wcześniej nie wykorzystywały magii do walki. Wiele uczennic zginęło, reszta zaś poddana została rytuałowi wyciszenia i zamknięta w klasztorach.
Mal, która z ujmującą skromnością określała siebie jako “najzdolniejszą Czerpaczkę swojego pokolenia”, użyła wówczas zapomnianej techniki krwiotransferu, by poprzez zmieszanie krwi przenieść świadomość do ciała jednego z napastników. Jej wola okazała się dość silna, by wpływać na myśli i decyzje kolejnych gospodarzy.
Po kilku dekadach trafiła w końcu do Aberusa, w którym właśnie przebudził się Dar. Choć początki ich partnerstwa były burzliwe, po latach stali się nierozłącznym, zgranym duetem, którego celem było dokonanie zemsty na inicjatorach przewrotu sprzed pół wieku.
Chociaż Abe miał wiele zastrzeżeń do obecnych porządków w królestwie, nigdy nie widział się w roli rewolucjonisty. Nie mógł jednak zapominać o fakcie, że bez Mal byłby teraz bezmyślnym trybem pelnorskiej machiny ucisku. To ona cierpliwie uczyła go, jak posługiwać się mocą i jak uniknąć wykrycia przez zakon Mistrzów Miecza, aktywnie wyszukujący wszystkich chłopców z Darem i wcielający ich w swoje szeregi. Malvindis ofiarowała mu wolność i poczucie celu, a on w zamian za to gotów był skoczyć za dziewczyną w ogień. Ona zaś zamierzała skorzystać z oferty i zaprowadzić go w sam środek pożogi.
– Długo będziesz tam sterczał? – spytała niecierpliwie magiczka, oszukując mózg Aberusa, że stoi tuż za jego plecami.
Abe aż podskoczył i ponownie znalazł się niebezpiecznie blisko spadnięcia w przepaść.
– Musisz to robić? – odparł z cichym westchnięciem. – Poza tym przyszliśmy tu, żeby opracować plan, pamiętasz?
– Nie zaprzątaj sobie tym swojej przestronnej i gościnnej główki – powiedziała Mal z podejrzanym uśmieszkiem. – Wszystko jest już gotowe.
– Raczysz mnie wtajemniczyć?
– Ależ oczywiście. W końcu to twój pokręcony umysł wymyślił to szaleństwo.
***
Na szczęście Aberus w schedzie po swym ojcu otrzymał nie tylko wiecznie poirytowanego pasożyta w postaci Mal, ale także wóz, dwa wątłego zdrowia konie i zaszczytne miano dostawcy płodów rolnych. Co dzień pokonywał trasę z położonych wokół miasta wiosek na zaplecza kuchni najznakomitszych posiadłości w Vasculli.
W ten sposób Abe zarabiał na życie, a także na fanaberie Mal. Pasażer na gapę w jego głowie składał przeróżne, kuriozalne niekiedy zamówienia, przede wszystkim domagając się jednak książek. To Mal nauczyła go czytać, a on kompletnie wsiąkł w nowe światy, jakie odkrywały przed nim zawarte w tomach opowieści. Teraz bywało, że musiał czekać na danej stronie, aż Mal za nim nadąży.
Nieraz zastanawiali się, w jaki sposób działa ich więź. Dziewczyna odbierała impulsy ze wszystkich zmysłów Aberusa, jednak przetwarzali je oddzielnie, w różnym tempie. Nie znali swoich myśli czy wspomnień, o ile nie chcieli ich ujawnić. Jej świadomość pozostawała całkowicie odrębna.
Mal twierdziła, że to fascynujące, jednak Aberusa bolała głowa od samego myślenia o technicznych szczegółach połączenia. Zdecydowanie wolał działanie od teoretyzowania. Dlatego radośnie podskakiwał obecnie na koźle wozu, nie tylko z powodu złego stanu dróg prowadzących do Vasculli, ale także z podekscytowania. Dwa wychudzone konie ciągnące zaprzęg mozolnie pięły się z położonych w dole równin do rozlokowanego na wzgórzach miasta. Mal wesoło pogwizdywała, leniwie rozłożona na wypełniających wóz główkach kapusty.
– Wiesz, że wszyscy od razu rozpoznają, że udajemy kogoś, kim nie jesteśmy, prawda? – ostrzegł dziewczynę Abe. – Jestem synem chłopa, a z tego co mówiłaś, ty za życia też nie spędzałaś wolnych chwil na balach. Będziemy się wyróżniać jak dwa czerwone maki na trawniku.
– Po pierwsze, to ty się będziesz wyróżniał. Mnie nikt nie zobaczy, pamiętasz? Po drugie, podłapałam co nieco w ciągu ostatniego półwiecza. Nie bój się, nie dam nikomu poznać, że jesteś idiotą.
– Jak wtedy uwierzą, że jestem szlachcicem? – odparł Abe, szczerząc zęby w uśmiechu.
Mal roześmiała się, głęboko i szczerze. Aberus najbardziej lubił ją w takich chwilach, szczególnie, że nie były one zbyt liczne.
Ostatni odcinek drogi przejechali w milczeniu. Przekroczyli bramę prowadzącą na wewnętrzny dziedziniec pałacu i zatrzymali się w miejscu wskazanym przez pomocnika kucharza.
– Kapusta, rzepa i cebula, tak? – upewnił się zdyszany młodzian w tunice poplamionej pełną gamą sosów używanych w pelnorskiej kuchni.
– Mam tam z tyłu nawet prosiaczka, specjalnie dla Jego Królewskiej Mości. – Aberus konfidencjonalnie mrugnął do kuchcika.
Mal, która swojego czasu zdradziła nieopatrznie, że ze względu na jej cerę w szkole przezywano ją właśnie “prosiaczkiem”, pokazała partnerowi uniwersalnie rozpoznawalny, obsceniczny gest.
– Doskonale! – ucieszył się nieświadomy niczego pomocnik kucharza. Zaraz jednak uśmiech zastąpiła mu nietęga mina. – Trochę tego dużo. Czy mógłbyś…
Abe uciszył go gestem.
– Nie mów nic więcej, przyjacielu! Dobrze mi zrobi rozprostowanie kości po tych wszystkich wybojach.
Chłopak przeskoczył z kozła na tył wozu i bez zbędnej zwłoki rozpoczął rozładunek.
– Zaczynam sądzić, że twoja magiczna przypadłość zahamowała nie tylko rozwój fizyczny – powiedział w myślach Aberus do stojącej cal przed nim z wyciągniętym językiem Malvindis.
Odpowiedziała uśmiechem, po czym zniknęła. Przenoszenie towaru do spiżarni trwało dobry kwadrans. W końcu, na wozie pozostała jedynie imponujących rozmiarów świńska tusza.
– To nazywasz prosiakiem? – spytał z niedowierzaniem kuchcik. – Bojowe dziki na pałacowych arrasach są mniejsze.
Abe musiał naprawdę wytężyć wszystkie muskuły by unieść wieprza i zarzucić sobie na plecy. Gdy z hukiem położył go na jednym z kuchennych stołów, przywitały go pełne podziwu oklaski służby.
– Chyba zasłużyłem sobie na małe piwo, jak sądzicie? – zwrócił się do swojej widowni, kłaniając się teatralnie.
– Usiądź tam, synku. – Jedna z kucharek wskazała stołek w głębi pomieszczenia. – Zaraz przyniosę ci coś zimnego.
– Ratuje mi pani życie, dobrodziejko!
Kucharka roześmiała się głośno, machnęła dłonią i ruszyła dalej. Aberus tymczasem usadowił się na wskazanym siedzisku, uważając, by nie upuścić pakunku ze strojem szlachetnie urodzonego, który na wszelki wypadek ukryli uprzednio w świńskiej tuszy. Pozostało mu tylko znaleźć ustronne miejsce do przebrania i wejść na górne piętra bez wzbudzania podejrzeń. Wtedy najłatwiejsza część ich szalonego planu zakończy się sukcesem.
Abe podziękował wylewnie młodej służącej, która przyniosła mu piwo i pociągnął kilka łyków.
– Świetnie, na pewno ubzdryngolenie się znacząco zwiększy nasze szanse – odezwała się kąśliwie Mal, swobodnie zwisając spod sufitu tuż przed jego twarzą. – Chciałabym przypomnieć, że alkohol, który w siebie wtłaczasz, działa na nas oboje. Pamiętasz, jak schlaliśmy się na weselu kuzyna?
– Owszem – odparł z kwaśną miną. – Śpiewałaś w mojej głowie całą noc, a przed oczami przewijały mi się tańczące borsuki. Obawiam się, że nie masz muzycznego talentu, Mal. Ale, biorąc pod uwagę prawdopodobieństwo naszego sukcesu, kufelek dla odwagi nie zaszkodzi.
Odwrócił głowę w bok, uciekając od niej na moment wzrokiem, po czym dodał:
– Zresztą, woń alkoholu uwiarygodni, że jestem na przyjęciu już od dłuższego czasu.
Mal zmierzyła go groźnym spojrzeniem zmrużonych oczu.
– To nawet ma sens – przyznała w końcu. – Czuję się nieswojo, gdy zaczynasz mówić z sensem.
Chłopak dotarł mniej więcej do połowy kufla, czekając na moment, gdy nikt nie będzie patrzył w jego stronę. Gdy odpowiednia chwila nadeszła, bezszelestnie zsunął się ze stołka i podążył korytarzem prowadzącym w głąb pałacu. W końcu dostrzegł na wpół otwarte drzwi, prowadzące do spiżarki, z której ewidentnie nie korzystano zbyt często, o czym świadczyły pajęczyny pokrywające słoje z tajemniczą, raczej nie nadającą się już do spożycia zawartością. Szybko przebrał się w ozdobny kaftan, spodnie i pantofle, które “pozyskali” uprzednio z jednego z prestiżowych stołecznych zakładów krawieckich “drogą alternatywną wobec kupna”, jak łaskawie określiła to Mal. Swoje stare ubranie Abe wcisnął za jeden z rzędów podejrzanych kiszonek. Westchnął cicho, wiedząc, że nigdy już ich nie zobaczy. Lubił tę koszulę.
***
Stoły rozstawione po bokach ogromnej sali balowej uginały się od aromatycznych potraw, mięsiwa na słodko, egzotycznych owoców oraz absurdalnej ilości karafek z różnobarwną zawartością, z których wiele zostało już niemal opróżnionych. Wysoko urodzeni, odziani w skrzące się złotem i srebrem stroje oraz akcesoria, gawędzili w niewielkich grupkach przy stołach, lub oddawali się eleganckim dworskim tańcom w centralnej części pomieszczenia. Abe chwycił talerz i kilka niewielkich przekąsek, by nie wzbudzać niczyich podejrzeń, i zaczął swobodnie przechadzać się wokół sali. Znudzonym wzrokiem wodził po twarzach fantazyjnie ubranych szlachciców, z których większość nosiła misternie zdobione maski z wizerunkami najrozmaitszych stworzeń, i zdobiących ściany barwnych kobiercach, jakby miał już okazję oglądać je dziesiątki razy. Na nikim jednak nie zatrzymywał spojrzenia na dłużej, aby ktoś przypadkiem nie odebrał jego zainteresowania jako zaproszenia do rozmowy.
W ten sposób, nie niepokojony przez nikogo, Abe przemieścił się na przeciwległą stronę sali, gdzie znajdowały się schody prowadzące na królewskie piętro. Dwaj gwardziści stojący u ich stóp nie wyglądali na przesadnie zainteresowanych wykonywanymi obowiązkami. Prześlizgnięcie się między nimi nie powinno być bardzo skomplikowane.
Przez salę przebiegł nagły, podniecony szept, po którym wszyscy zamilkli. Oto na szczycie schodów ukazała się postać samego władcy Pelnoru, króla Pecariusa. Sędziwy starzec wyglądał jak cień człowieka. Jego sylwetka zdawała się uginać pod ciężarem grubego sobolowego futra, jakby pozycję wyprostowaną władca utrzymywał jedynie siłą woli.
Pecarius liczył sobie już ponad osiemdziesiąt wiosen i faktyczne rządy jakiś czas temu przeszły w ręce jego syna. Ostatnią funkcją pełnioną jeszcze osobiście przez króla było pokazywanie się na podobnych dzisiejszej ucztach i upijanie się do nieprzytomności, co w jego wieku zajmowało zwykle nie więcej niż godzinę. To był czas, jakim dysponowali i piasek w klepsydrze właśnie zaczął się sypać.
Mal, która zmaterializowała się na najniższym stopniu schodów, wpatrywała się wyzywająco w osobę, która zniszczyła całe jej życie. Gdyby jednak nawet król był w stanie ją zobaczyć, wciąż byłby jedynie poczciwym, nierozumiejącym niczego staruszkiem, patrzącym na naburmuszoną dziewczynkę.
Aberusa znacznie bardziej zainteresowała osoba, na której starszy mężczyzna wspierał swoje zgarbione pod ciężarem lat ciało. Księżniczka Almeris, jedyna wnuczka króla i druga osoba w kolejce do tronu, zaraz po swym ojcu, stała dumnie wyprężona i spoglądała na zgromadzony w dole tłum. Po sali przepłynęła fala ukłonów, podczas gdy władca z najwyższym trudem pokonywał kolejne stopnie. Na ostatnim schodku sylwetka króla przeniknęła przez nieruchomą postać Mal, po czym monarcha skierował się ku stojącemu na podwyższeniu tronowi.
– Wszystko w porządku, Mal? – zaniepokoił się w myślach Abe, gdy dziewczyna nie zareagowała w żaden sposób.
– Tak – odparła miękko, ledwo słyszalnie. – Po prostu potrzebuję chwili.
Aberus dostrzegł jeszcze, jak magiczka unosi rękaw szaty do twarzy, nim zniknęła mu sprzed oczu. Zawsze, gdy wpadała w podły nastrój, zaszywała się gdzieś w zakamarkach jego umysłu i ani myślała wyściubiać stamtąd nosa, choćby błagał i klął. To jednak zdecydowanie nie był dobry moment. Potrzebował jej, do diaska. Chłopak ponownie zatoczył się to w lewo, to w prawo, niczym stara łajba na wzburzonym morzu. Charakterystycznym krokiem tańca znanego wszystkim miłośnikom trunków na świecie, Abe zaczął wchodzić po schodach.
– Stać! – warknął pojawiwszy się nie wiadomo skąd gwardzista, zagradzając chłopakowi drogę halabardą. – Wstęp na piętro tylko dla rodziny królewskiej i jej gości.
Aberus, mimo iż jego nos poczuł chłód stali, gdy głownia długiej broni o włos mijała jego twarz, nie stracił rezonu i zwrócił się do strażnika oburzonym, acz nieco bełkotliwym tonem:
– A kim niby ja jestem? Jestem gościem Jego Wysss… Wysos… Mości!
Odziany w połyskującą paradną zbroję członek pałacowej gwardii otaksował chłopaka wzrokiem, po czym uniósł kącik ust w nieznacznym uśmiechu.
– Tu wejść mogą jedynie… specjalni goście. Być może najrozsądniej będzie, jeśli zwrócisz się do sług na sali, aby zaprowadzili cię gdzieś, gdzie będziesz mógł wypocząć, panie.
– To mogą być najmądrzejsze słowa, jakie usłyszałem przez cały wieczór, przyjacielu! – Abe poklepał strażnika po dzierżącym halabardę ramieniu i udając, że ogarnęło go nagłe zmęczenie, rozpoczął powolną wędrówkę w dół schodów.
Wewnątrz jednak kipiał z wściekłości. U podstawy schody rozszerzały się, tworząc z tyłu niewielkich rozmiarów wnękę, oferującą nieco prywatności. Abe przystanął tu i opierając się o kamienną ścianę, jakby walczył z nagłym atakiem mdłości, próbował zebrać myśli.
– Mal, wiem, że nasze aktualne towarzystwo przywołuje złe wspomnienia, ale potrzebuję cię, do stu demonów! – napomniał myślowo partnerkę, zgrzytając przy tym zębami.
Rozumiał, że siadający właśnie na pozłacanym tronie król, którego twarz wykrzywił grymas bólu, był dla Malvindis symbolem wszystkiego, co utraciła – rodziny, przyjaciół, życia, a bardzo możliwe, że także duszy. Ostało się w niej jedynie egoistyczne pragnienie zemsty, napędzane pojedynczą motywacją – zniszczeniem wszystkiego, co jej wrogom udało się wznieść na gruzach jej istnienia.
– Mal, nie wiem co… – zaczął mówić Aberus.
– Uspokój się, już jestem – zestrofowała go wyrosła tuż obok jak spod ziemi drobna dziewczyna. – Musiałam się przebrać.
– Co… – Abe urwał, gdy spojrzał w jej stronę.
Malvindis wyglądała niezwykle szykownie. Niesforne kasztanowe loki miała wysoko upięte, zgodnie z najnowszą dworską modą, a bogato zdobiona drogocennymi kamieniami szmaragdowa suknia o śmiesznie szerokich rękawach stanowiła wysmakowaną syntezę kosztownych ubiorów otaczających ich arystokratek. Całość przedstawiała tak jaskrawy kontrast wobec jej standardowej, bezkształtnej szaty studentki Uniwersytetu Magicznego, że Abe z trudem rozpoznawał partnerkę w wytwornej damie u swego boku.
– Więc jednak potrafisz wyglądać porządnie – zadrwił, starając się ukryć swoje zmieszanie.
– Chciałam jedynie być piękna dla ciebie, mój książę – Malvindis wlepiła w niego przenikliwe spojrzenie zielonych oczu i zatrzepotała rzęsami. – No dalej, co musi zrobić dziewczyna, byś zaprosił ją do tańca?
– Aha. Nie dziękuję – odparł chłopak, wściekając się w duchu na zdradzieckie uczucie gorąca rozgrzewające policzki. – Obawiam się, że pląsając kadryla z niewidzialną partnerką zbyt szybko zwróciłbym uwagę gwardzistów.
– Nie ma z tobą zabawy, Abe. – Mal wydęła usta w udawanej złości.
– Powiedziała zgorzkniała siedemdziesięciolatka – zripostował.
– Mam tylko sześćdziesiąt siedem! – warknęła oburzona.
– Skoro tak mówisz, babciu.
Obrócił się ponownie w kierunku schodów, z których zawróciła go straż.
– Jakieś pomysły? – zapytał na głos, natychmiast poważniejąc.
– Niestety, ci strażnicy wyglądają, jakby traktowali swoją powinność serio – stwierdziła Mal. – Skoro więc przepuszczają jedynie członków rodziny królewskiej i jej gości…
– A szanse na to, że w ciągu najbliższej godziny zostanę adoptowany przez poczciwego króla Pecariusa są marne… – wtrącił Aberus.
– …musisz postarać się o indywidualne zaproszenie do prywatnych pokoi – dokończyła dziewczyna. – Tu również raczej nie ma co liczyć na stetryczałego uzurpatora.
– Obawiam się, że wiem, dokąd to zmierza – westchnął Abe.
– Wypręż muskuły, partnerze. Twoim zadaniem na dzisiejszy wieczór jest uwieść księżniczkę!
***
Mimo iż spodziewał się, jaką „modyfikację” planu zaproponuje Mal i tak zakręciło mu się w głowie.
– Czy ty do reszty straciłaś nasz wspólny rozum? Podstawowym założeniem było niezwracanie na siebie uwagi. To jest odwrotność niezwracania uwagi. Równie dobrze mogłabyś poprosić, żebym rozebrał się do naga, siadł Pecariusowi na kolana i zażądał, żeby mnie pobujał!
Protestował wyłącznie dla formalności. Abe doszedł bowiem do tego samego wniosku – to był jedyny sposób, by posunąć ich plan naprzód. A Mal wiedziała, że on wie.
– Masz jakiś lepszy pomysł? – spytała niewinnym głosem, za którym krył się złośliwy uśmieszek oprawcy grzebiącego palcem w świeżo zadanej ranie.
– Nie… – odparł zrezygnowany chłopak.
– Świetnie! Zatem zetrzyj z siebie tę kwaśną minę i do roboty!
– Wiesz, czasami mam wrażenie, że bawi cię znęcanie się nade mną – zauważył Aberus.
Twarz Mal przybrała wyraz totalnego szoku i zdezorientowania.
– Przepraszam, Abe… Myślałam, że wiesz. – Jej głos zadrżał, na skraju załamania. – Naprawdę nigdy nie próbowałam ukrywać przed tobą, że to jedyna prawdziwa radość w moim życiu.
– Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne.
– Och, nie dąsaj się tak. Spójrz na pozytywy. Księżniczka Almeris to prawdziwa piękność. Nawet ja to przyznaję, a sam wiesz, że nie sypię komplementami na prawo i lewo.
– Mal, nie pomagasz – mruknął niepewnie chłopak.
Stojąca obok niego iluzja nastolatki przyjrzała mu się uważnie.
– O bogowie, Abe…
– Co?
– Ty potrafisz, no wiesz, rozmawiać z kobietami, prawda?
Aberus głośno przełknął ślinę.
– Przecież rozmawiam z tobą, tak? – odezwał się w końcu.
– Aha. – Mal nie brzmiała na przekonaną. – I z kim jeszcze?
– Wiesz, że mam doskonały kontakt z matką. Bardzo się zbliżyliśmy po śmierci ojca.
– Kto jeszcze, Abe? Ktoś oprócz mamusi i głosów w twojej głowie!
– Rosalinda, ta od której kupujemy chleb, wydaje się miła… – dodał niepewnie.
Malvindis przestała go słuchać. Jej widmo zrobiło kilkanaście kroków naprzód i położyło się krzyżem na środku pola wyznaczonego do tańca, nie zważając na tuzin podskakujących, przenikających przez jej ciało stóp.
– To koniec – szepnęła. – Moja słodka zemsta, misterny plan tkany przez dziesięciolecia, runie niczym domek z kart, bo nie przewidziałam, że narzędzie mego gniewu będzie prawiczkiem.
– Trochę trudno budować zdrowe, dojrzałe relacje mając w głowie namolną dziewuchę śledzącą każdy twój krok! – odgryzł się Aberus, z trudem powstrzymując się przed wykrzyczeniem słów na głos.
Mal uniosła się na przedramionach i spojrzała na niego przenikliwie, momentalnie poważniejąc.
– Abe?
– Hmm? – odburknął, unikając jej wzroku.
– Naprawdę jestem okropna, prawda? Zniszczyłam twoje życie, tak, jak oni zniszczyli moje?
– Nigdy nic takiego nie powiedziałem!
– Wiem, że nie – kontynuowała, podnosząc się z marmurowej posadzki. – Jesteś na to zbyt miły. Ale to prawda. Gdyby nie ja, wiódłbyś teraz spokojny żywot dostawcy rzepy, z gromadką dzieci u boku swojej Rosalindy.
Podeszła tak blisko, że jej głowa niemal musnęła jego pierś. Zadrżał nieco, choć wiedział, że i tak nie poczułby jej dotyku.
– Brzmi okrutnie nudno – odparł, siląc się na uśmiech, nie łudził się jednak, że Mal nie dostrzeże smutku w jego oczach.
– Chodźmy stąd – szepnęła cicho, opuszczając wzrok. – Wracajmy do domu.
– Nie – odpowiedział twardo, wypowiadając słowa na głos.
– Czemu?
– Dobrze wiem, kiedy zmuszasz mnie, żebym robił coś wbrew swojej woli. W trakcie naszych pierwszych dni razem zdarzało się to dość często, pamiętasz?
– Tak.
– To bolało. Autentycznie. Fizycznie. Jak gdyby ktoś założył uzdę na mój umysł.
– Przepraszam.
– Wiem też – ignorując ją ciągnął Abe – że nie czułem tego od lat. Ani razu. Nawet przez moment.
Umilkł na chwilę, próbując zebrać myśli. Mal nie przerywała mu. Czekała.
– Chcę przez to powiedzieć, Mal, że ufam ci. Może bardziej niż samemu sobie – przyznał. – Jesteś sprytniejsza, mądrzejsza, bardziej utalentowana ode mnie. Tak wiele się od ciebie nauczyłem. Prawda jest taka, że gdyby nie ty, byłbym teraz albo martwy, albo robiłbym karierę w szeregach Mistrzów Miecza, mordując niewinnych z uśmiechem na ustach.
Malvindis ponownie uniosła wzrok, spoglądając na niego z iskierką nadziei. W takich chwilach trudno mu było pamiętać, że nie jest naprawdę zagubioną, naiwną siedemnastolatką.
– Pewnie, bywasz nieznośnym wrzodem na tyłku, ale jesteś moim wrzodem i na zawsze pozostaniesz częścią mnie.
– Wiesz, że wrzodów z zasady powinieneś się pozbywać…
– Nie przeginaj.
– Dziękuję, Abe. Mam nadzieję, że nigdy nie dam ci powodu, by żałować tej decyzji.
– Do usług. A teraz naucz mnie, czego pragną kobiety. W wersji skróconej, jeśli łaska.
***
Na nieszczęście Aberusa, księżniczka Almeris w istocie była piękna. W przeciwieństwie do innych szlachetnie urodzonych dam, które zgodnie z dominującymi trendami upinały loki w dziwaczne fryzury, pnące się ku niebiosom ponad ich głowami, wnuczka króla Pecariusa pozwalała swobodnie spływać prostym, czarnym jak noc włosom, stanowiącym charakterystyczną cechę królewskiej rodziny. Pozbawiony ornamentów srebrny diadem stanowił jej jedyną biżuterię.
Podobny umiar dotyczył także sukni o kolorze kwitnących chabrów. Córka następcy tronu Pelnoru nie potrzebowała bowiem żadnych ozdób, by przyćmić inne obecne na sali dziewczęta i młode kobiety. Po ojcu odziedziczyła stanowcze królewskie rysy i gęste, wyraźnie zaznaczone brwi, po matce zaś – również niezwykle urodziwej – stalowobłękitne oczy i delikatne, wąskie usta. Odznaczała się ponoć także niezwykłą bystrością umysłu i polityczną przebiegłością, podobnie jak w młodości jej dziadek. Już teraz wielu na dworze traktowało regencję jej ojca wyłącznie jako irytujący okres oczekiwania na wstąpienie na tron Almeris.
Gdy tylko księżniczka zstąpiła z podwyższenia pomiędzy biesiadujących poddanych, niczym muchy obsiedli ją adoratorzy oraz dworzanie i dwórki, chcący wkupić się w łaski przyszłej władczyni.
– Nie dam rady się nawet zbliżyć – jęknął Abe.
– Na uniwersytecie przyjaźniłam się z najpopularniejszą dziewczyną w całej szkole. Przy niej nasza księżniczka prezentuje się niewiele lepiej od stracha na wróble – skomentowała niezbyt konstruktywnie Mal. – Ja! Wyobrażasz sobie?
– Jestem doprawdy w szoku, że w ogóle miałaś jakichś przyjaciół – zauważył kwaśno. – Gratuluję. I to pomaga nam konkretnie jak?
– Podobnie jak w przypadku naszego celu, wszyscy wokół mojej przyjaciółki nadskakiwali jej i prawili komplementy. Ja wyróżniłam się spośród tłumu w prosty sposób – upokarzałam ją i doprowadzałam do furii na każdym kroku. Nienawidziła mnie – dodała na koniec z dumą.
– Mal… Jesteś pewna, że wiesz, co oznacza słowo „przyjaźń”?
– Każda relacja musi się gdzieś zacząć. – Dziewczyna machnęła lekceważąco dłonią. – A nienawiść to doskonały początek pięknej przyjaźni, uwierz mi.
– Jak długo przetrwał ten wspaniały związek, jeśli można wiedzieć? – zainteresował się Aberus.
– Dopóki śmierć nas nie rozłączyła – odparła z przekonaniem. – Czyli w tym konkretnym przypadku, jakieś trzy godziny. A teraz ruszaj!
Abe niechętnie opuścił swoją ustronną kryjówkę za schodami. Wziął głęboki wdech i ruszył w stronę rosnącego kręgu, zgromadzonego wokół księżniczki. Dobrnąwszy do zewnętrznych warstw fortyfikacji złożonej z dworskich petentów, rozpoczął swój pokaz.
Zatoczył się na stojącą tuż obok damę w średnim wieku, której twarz skryta była za ozdobioną szafirami maską sowy. Kobieta trzymała w dłoni kryształowy kieliszek z barwną zawartością, która dzięki taktycznemu ruchowi łokcia chłopaka wystrzeliła w powietrze po imponującym łuku, opryskując wszystkich wokół. Rzeczona dama i wianuszek otaczających ją dworzan wydało zgodne sapnięcie i rozstąpiło się we wszystkich kierunkach.
– Coś narobił, łamago!? – wykrzyknęła „sowa”, momentalnie zapominając o dworskiej etykiecie. – Zrujnowałeś moją suknię!
– Tysiąckrotne przeprosiny, moja pani – odparł Abe, znacznie głośniej niż wymagała tego sytuacja, kołysząc się przy tym na boki. – Chciałem jedynie spojrzeć z bliska na księżniczkę. Musiałem się potknąć.
– Sugeruję na przyszłość bardziej uważać, panie. – Ostatnie słowo szlachcianka nafaszerowała taką ilością jadu, że położyłoby ważącego tonę wołu. – Wydaje mi się, że ostatnimi czasy król prowadzi nieco zbyt szczodrą politykę w kwestii zaproszeń na dwór.
– Chciałem jedynie spojrzeć na księżniczkę – powtarzał się Abe, jakby w ogóle nie zarejestrował wypowiedzi poirytowanej damy. – Mówią, że to najpiękniejsza kobieta w królestwie! Bzdura, powiadam! Założyłem się z moim drogim przyjacielem, że z bliska na pewno nie wygląda już tak dobrze.
– Czyżby? A jaka jest, jeśli można wiedzieć, stawka owego zakładu?
Wszyscy wokół Aberusa zamilkli i zwrócili wzrok na lewo od niego. Nawet muzyka płynąca z drugiego końca sali zdała się przycichnąć. Chłopak powoli obrócił się w kierunku nowego rozmówcy.
– Cała skrzynka pierwszego w tym roku zimowego trunku z jego winnicy. To prawdziwy rarytas… – urwał, starając się pokazać zdziwienie na widok wpatrującej się w niego ciekawie księżniczki Almeris, mimo że dokładnie na taki efekt liczył.
– Cudownie! – odparła. – Miło wiedzieć, że jestem aż tyle warta dla moich poddanych. Jak cię zwą, panie?
– Va-Va-Varus, Wasza Królewska Mość – wyjąkał Abe pierwsze imię, jakie przyszło mu do głowy.
– No więc, drogi Varusie – kontynuowała księżniczka stając na palcach, by jej twarz znalazła się bezpośrednio na linii jego wzroku – przypatrz się dokładnie i wydaj swój werdykt. Czy rzeczywiście jestem najpiękniejszą kobietą w całym Pelnorze?
Wszyscy, którzy śledzili rozgrywającą się scenę, wstrzymali oddech. Dotyczyło to również Aberusa, który miał świadomość, że od jego odpowiedzi zależy czy będzie miał okazję kontynuować swój plan, czy też resztę wieczoru i prawdopodobnie kilka następnych spędzi w lochu.
– Cóż… Nie mogę powiedzieć, że poznałem już wszystkie kobiety w Pelnorze – powiedział Abe w zamyśleniu, udając, że uważnie lustruje twarz księżniczki. – Prawdę mówiąc, nie było ich znowu tak wiele, jeśli nie liczyć mojej matki i świętej pamięci babki. Mogę jednak z czystym sumieniem zapewnić, że moja babka w ostatnich latach życia nie mogła się równać z urodą Waszej Wysokości.
Księżniczka wydała z siebie krótkie parsknięcie, które jednak szybko zamaskowała udawanym kaszlnięciem. Aberus pomyślał, że do dobry znak. Tuż po wybuchu śmiechu dość rzadko występował okrzyk „straże!”. Nie był jednak całkiem wykluczony.
– Intrygujące porównanie – oceniła Almeris. – Może zechcesz, panie, kontynuować swój wywód w trakcie tańca? O ile, rzecz jasna, czujesz się na siłach.
Wokół nich rozległ się odgłos zbiorowo i gwałtownie wciąganego powietrza. Któryś z młodych adoratorów pozwolił sobie nawet na okrzyk wzburzenia.
– Będę zaszczycony, mogąc służyć Waszej Wysokości towarzystwem – odparł Abe, prostując się i wyciągając dłoń przed siebie, porzucając w jednej chwili rolę niezdarnego pijaka.
Almeris nie wydała się zaskoczona. Złożyła w jego garści swe delikatne palce i dała się poprowadzić w kierunku środka sali. Na ich drodze zmaterializowała się Mal, przyklaskując Aberusowi ze złośliwym uśmiechem.
– Skąd jesteś, drogi Varusie – zadała pytanie księżniczka, gdy ustawili się w szeregu tańczących. – Nie wydaje mi się, bym widziała cię na dworze kiedykolwiek wcześniej.
– Moja rodzina pochodzi z Zandarry – wyjaśnił szybko. – Przeprowadziliśmy się do Vasculli niedawno. Niestety nie dysponujemy zbyt wielką renomą, więc wątpię, by Wasza Wysokość miała okazję o nas słyszeć.
– Nie kłam – odparła Almeris, gdy złączyli swe dłonie przy jednym z obrotów – to nie przystoi szlachcicowi. No tak, szlachcicem przecież też nie jesteś.
Aberus wpadł w panikę. Czyli jednak się pogrążył. A wydawało mu się, że sprawił się tak dobrze… Tylko na co wobec tego czekała księżniczka? Czemu nie był jeszcze wleczony w kierunku pałacowych lochów?
– Nie gub kroków – ostrzegła. – Mam na sobie całkiem nowe buty. I powiedz swojej przyjaciółce, że może do nas dołączyć.
Abe zmuszony był się poprawić. TERAZ wpadł w panikę. Przez ułamek sekundy głowił się, kogo dziewczyna może mieć na myśli, lecz możliwość była tylko jedna. Chodziło jej o Mal. Ale jak?
– Proszę, proszę – odezwała się Malvindis w jego głowie. – Nasza droga księżniczka była bardzo niegrzeczna.
– Rozumiesz coś z tego? – zagadnął ją w myślach pospiesznie.
– Oczywiście. Almeris posiada Dar. A wszyscy wiemy, co powinno stać się z dziewczynką wykazującą podobne predyspozycje. Ciekawe czemu wciąż jej nie wyciszono i nie zamknięto w odosobnieniu. Jak myślisz? Czy to może mieć jakiś związek z byciem wnuczką króla?
– Ona cię słyszy? – spytał Abe, ignorując jej sarkazm.
– Nie. Nie sądzę – odparła Mal. – Ale, jak widać, potrafi wyczuć moją obecność. Dowiedz się czego chce!
Dłonie jego i Almeris ponownie się zetknęły. Jakimś cudem wciąż nie pomylił kroków w tańcu, mimo że Mal uczyła go jedynie przez kilka dni, a ją samą też trudno było nazwać profesjonalistką. Widocznie posiadał wrodzony talent. Gdy on i księżniczka mieli się na powrót rozdzielić, poczuł nagłe ukłucie w serdecznym palcu.
– Auć! – wymamrotał pod nosem przekleństwo.
– Tak będzie zdecydowanie wygodniej. I bardziej prywatnie – odezwał się kobiecy głos w jego głowie.
Głos, który nie należał do Mal.
– Trochę tu tłoczno, ale jakoś się pomieścimy – kontynuowała księżniczka. – Prawda, koleżanko?
– Wynoś się z naszej głowy – warknęła ostrzegawczo Malvindis, niczym wilczyca z młodymi napotykająca niedźwiedzia.
– Rety! – westchnęła Almeris – Strasznie jesteś zaborcza, jak na pasażera na gapę. A teraz zamknij proszę buzię albo następną konwersację odbywać będziecie z Mistrzem Miecza.
– Czego od nas chcesz? – wtrącił Abe.
– Szczerze mówiąc, nie wiem kim jesteście ani po co wkradliście się na moje przyjęcie. I nie obchodzi mnie to – dodała. – Ale wasza wizyta nastąpiła w bardzo fortunnym momencie.
Zamilkła na chwilę, gdy choreografia tańca wymagała od partnerek wykonania skomplikowanego piruetu.
– Ukradniecie dla mnie pewną księgę.
***
Przechodząc u szczytu schodów obok rozstępujących się strażników, którzy nie tak dawno odprawili go z kwitkiem, Aberus uśmiechnął się szczerze. Choć gdzieś z tyłu głowy obijała mu się myśl, że ten zbieg okoliczności jest zbyt piękny, by mógł być prawdziwy, póki co postanowił cieszyć się chwilą.
– Co to za księga? – spytał niewinnie Abe księżniczkę. – I czemu nie możesz po prostu tam wejść i jej zabrać?
– Do skarbca aktualnie ma dostęp jedynie król oraz pierwsza minister Sakaris – wyjaśniła księżniczka. – Co, biorąc pod uwagę, że stary grzyb z trudem trzyma się swoich ostatnich blaszek, oznacza, że wyłącznie Sakaris może tam wchodzić. I raczej nie zabiera ze sobą gości, a już na pewno nie mnie.
– Czemu? – zainteresowała się nagle Mal, która milczała od momentu, gdy księżniczka wyjawiła swoje intencje. – Co cię łączy z tą żmiją?
– Cóż, chyba nie będzie żadnej szkody, jeśli wam powiem – odparła Almeris z wahaniem. – Sakaris to moja mistrzyni. To ona uczy mnie posługiwania się Darem. Zresztą, któżby inny? Przecież nie ci siepacze z Zakonu. Gdy moje skłonności zaczęły się przejawiać, dobroduszni rodzice mogli powierzyć tę tajemnicę tylko jej.
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – zauważył Aberus. – Co znajduje się w tej księdze?
– Nie muszę odpowiadać na twoje pytania. – Almeris zatrzymała się przed ciężkimi, drewnianymi drzwiami i zastygła na moment.
Gdy w końcu się odezwała, jej głos zabrzmiał mniej władczo, bardziej przypominała w tym momencie zagubione dziecko.
– Podobno, opisany jest tam sposób, jak pozbyć się tej klątwy. Nie wyciszyć, lecz usunąć zarazę raz na zawsze.
– Czemu miałabyś zrobić coś takiego? – Głos Mal wybrzmiał głucho w głowie Aberusa.
– Nie wiem coś ty za jedna, ani w jaki sposób znalazłaś się w jego głowie – odparła księżniczka – ale czuję, że to nie zwykła wizyta. Jesteś tu cała. Naprawdę potrzebujesz wytłumaczenia?
Malvindis umilkła. Nie potrzebowała. Wszystko złe, co spotkało ją w życiu, a także po śmierci, wiązało się z jej Darem. Rozumiała chęć odcięcia się od tego wszystkiego. Zwyczajne wyciszenie nie rozwiązywało problemu. Taka osoba i tak musiała być pod nieustanną obserwacją, by Dar nie przebudził się spontanicznie. Dlatego dawne użytkowniczki magii pozostawały na zawsze w zamknięciu.
– Pomożemy ci, pod jednym warunkiem – powiedziała w końcu Mal.
– Doprawdy? Jesteś pewna, że znajdujesz się w pozycji, która pozwala na stawianie warunków?
– Proszę cię. Zgłoszenie nas do Zakonu to niebezpieczeństwo również dla ciebie. Domyślam się, że wolałabyś, by te psy nie zaczęły węszyć zbyt blisko.
– Czego chcecie? – zapytała po chwili namysłu.
– Kiedy już skończysz z księgą, zostawisz ją nam – odparła Mal.
Księżniczka Almeris zawahała się tylko na moment, po czym skinęła głową, nacisnęła klamkę i gestem zaprosiła dwójkę gości zamieszkujących jedno ciało do swych komnat.
***
Nieobecność gwardzistów była podejrzana, jednak według Almeris skarbiec nie potrzebował tak prostackich zabezpieczeń. Był niewidoczny, niemożliwy do otwarcia dla postronnych i wyposażony zarówno w magiczny, jak i mechaniczny system alarmowy oraz obronny, które uruchomią się, gdy tylko niepożądanej osobie uda się przekroczyć próg. Wszystko to nie napawało Aberusa optymizmem.
– Długo jeszcze będziesz się gapił w ścianę? – spytała Mal, materializując się tuż obok niego ze swym popisowym grymasem niezadowolenia na twarzy.
– Próbuję znaleźć jakąś szczelinę – mruknął poirytowany. – Jeśli są tu jakieś drzwi, muszą się jakoś otwierać, prawda? Chyba że moja wszechwiedząca i wszechwładna mentorka ma inny pomysł?
– Owszem – odparła Mal, podmieniając wyświechtaną maskę irytacji na równie często używany wyraz samozadowolenia. – To zabezpieczone magią drzwi do skarbca pełnego magicznych artefaktów, zgadza się? Czy zatem nie byłoby bezpiecznie założyć, że do ich otwarcia potrzebna jest magia?
– Tylko że dostęp do skarbca musi mieć król. A król nie jest magiem – skontrował Aberus.
– Owszem – przyznała mu łaskawie rację Mal, przyjmując jednak ton pobłażliwego pedagoga, który wyjątkowo drażnił chłopaka. – Ale to oznacza tylko, że zaklęcie musi być już na miejscu. Wymaga jedynie aktywacji.
– Czyli drzwi zabezpieczono Magią Krwi, która zadziała jedynie w obecności króla… – powiedział głośno Abe, w duchu karcąc się za własną głupotę.
– …albo osoby, która rzuciła zaklęcie – dokończyła Malvindis. – Myślę, że możemy spokojnie założyć, że jest nią Sakaris.
– Ale żadne z nas, nie jest ani królem, ani pierwszą minister. Chyba że przegapiłem swój awans.
– Prawda, ale mamy coś bliskiego – powiedziała Mal, zwracając się w kierunku obserwującej ich w milczeniu Almeris. – To jedynie ćwierć krwi króla, ale powinna dać nam wystarczający punkt zaczepienia.
– To nic nie da – odparła sceptycznie księżniczka. – Moje pokrewieństwo nie wystarczy, żeby zdjąć zaklęcie. Próbowałam.
– Owszem – zgodziła się Mal – ale zobaczymy, gdzie są drzwi. To więcej niż wiemy teraz.
Aberus zwrócił się z pytającym wzrokiem w kierunku Almeris, która zbliżyła się z wahaniem.
– Naprawdę nie wiem, w jaki sposób ma to pomóc nam dostać się do środka, ale zgoda. – Księżniczka sięgnęła do rękawa sukni i wyciągnęła ukrytą tam długą szpilę.
– Nie cierpię tej części – westchnęła, po czym wbiła igłę w opuszkę wskazującego palca prawej dłoni. – Auć!
– Przeżyjesz – wtrąciła poirytowana Mal. – Teraz przyłóż swój królewski paluszek o tutaj. Mam dobre przeczucia co do tego miejsca.
Almeris zmrużyła groźnie oczy, ale wykonała polecenie. Gdy tylko kropla jej krwi zetknęła się ze skalną ścianą, ich oczom ukazały się wypełnione jaskrawym światłem proste linie, rozchodzące się w górę i w dół od palca księżniczki. Po chwili górna linia zakręciła pod kątem prostym raz i drugi, tworząc zarys drzwi.
– Teraz ty, Abe szybko! – ponagliła Mal.
Aberus nie był pewien, co dokładnie ma zrobić, ale kiedy Mal kazała się spieszyć, to lepiej było jej posłuchać. Nakłuł własny palec i przyłożył go po drugiej stronie świetlistej framugi.
– Czujesz wibracje? – spytała Mal. – To tylko prosta zasłona. Dostrój się do niej i każ jej zniknąć. Tak jak cię uczyłam.
Abe na moment przymknął oczy. Czuł, jak jego krew krąży po obwodzie wokół fałszywych drzwi, miesza się z krwią księżniczki oraz kogoś jeszcze, najprawdopodobniej pierwotnego twórcy zaklęcia. Siłą woli uspokoił ten chaotyczny przepływ i dostroił go do rezonansu kamienia. A potem zatrzymał wszystko i uniósł powieki.
– Jak…? – pytała właśnie zszokowana Almeris, wpatrując się w osadzone w zagłębieniu kamiennej ściany ciężkie dębowe drzwi. – To było takie proste?
– Nie pokładałabym wielkich nadziei w talencie pedagogicznym Sakaris – odparła Mal. – Jako rektorka uniwersytetu raczej się nie sprawdziła. A już na pewno wątpię, by miała nauczyć cię czegokolwiek, co mogłoby jej zagrozić. Na przykład dostać się do jej skarbca.
– To skarbiec mojego dziadka, nie Sakaris – przypomniała księżniczka.
– Aha. I to on, rzecz jasna, sprawuje rządy w królestwie – ironizowała Mal. – Dorośnij księżniczko! Tylko magia daje realną władzę. A to oznacza obecnie Sakaris oraz Zakon. A Zakon kontrolowany jest przez Sakaris. To ona tu rządzi. Twoja rodzinka pozostaje w pałacu tylko po to, by uniknąć niepotrzebnych komplikacji. Oczywiście jedynie, póki zachowujecie się grzecznie…
– Nie podoba mi się twój ton – warknęła Almeris. – Kim ty w ogóle jesteś, żeby mnie pouczać.
– Nikim – odrzekła Mal po chwili milczenia. – Może tak to nie zabrzmiało, ale potraktuj to jako dobrą radę. Uważaj na tego węża w ludzkiej skórze.
– Czy możemy przejść do bardziej naglących kwestii? – wtrącił Aberus, wskazując drzwi. – Z tego co widzę, tym razem mamy przed sobą całkiem realną przeszkodę, z całkiem realnym zamkiem. A na ile się orientuję, żadne z nas nie jest wykwalifikowanym włamywaczem.
– To nie będzie problemem – odparła Almeris, sięgając za dekolt swej sukni i wyciągając stamtąd prosty, żelazny klucz na rzemieniu. – Dziadek nigdy się z nim nie rozstaje. A przynajmniej tak mu się wydaje. Do tej pory nie wiedziałam co otwiera, ale postawię sporą sumę na to, że zaraz się przekonamy.
– Proszę czynić honory, Wasza Wysokość – rzekł Aberus, robiąc krok w bok.
Dziewczyna podeszła do drzwi i wsunęła klucz do zamka, po czym przekręciła w lewo. Rozległ się cichy szczęk. Widząc niepewność księżniczki, Abe chwycił klamkę i zdecydowanym ruchem pociągnął drzwi do siebie.
***
Każde z nich miało inne oczekiwania, co do wyglądu wnętrza skarbca, ale nikt raczej nie spodziewał się tego, co zastali za drzwiami. Nie było tu ani skrzyń wypełnionych złotem, ani drogocennych kamieni czy pokrywających ściany dzieł sztuki. Całe, dość skromnych rozmiarów pomieszczenie szczelnie wypełniały regały z księgami. Rzędy opasłych tomów o nieznanej zawartości oraz pojedyncze siedzisko z pulpitem w centrum pokoju. Bardziej przypominało to klasztorne skryptorium niż skarbiec.
– Mam nadzieję, że wiecie, jak wygląda ta książka – odezwał się w końcu Abe. – Bo przeczytanie ich wszystkich może zająć nam trochę czasu.
– Powinna być cienka. Nie więcej niż kilkadziesiąt stronic – zauważyła Malvindis, która jednak również wyglądała na zdezorientowaną.
– Nie mamy szans przetrząsnąć całego tego pomieszczenia w pół godziny! – wykrzyknął Abe stłumionym głosem. – Zakładając w ogóle, że ta księga nie jest ukryta w tajnym schowku za kolejną magiczną ścianą.
– Panikujesz, Abe – zbeształa go Mal. – Daj pomyśleć.
Pomieszczenie prezentowało się wręcz ascetycznie, w porównaniu z resztą pałacu. Regały były jedynie prostymi konstrukcjami ze zbitych desek, pozbawionymi jakichkolwiek ornamentów. Ścianom i podłodze również nie poświęcono większej uwagi. Brakowało dywanów, arrasów czy jakichkolwiek innych dekoracji. Jedyne źródło światła stanowiły umieszczone w żelaznych obejmach pochodnie – niezbyt rozsądne rozwiązanie w przypadku cennych ksiąg i manuskryptów.
– Czy komuś jeszcze to miejsce wydaje się dziwne? – spytała Mal.
– Tak, bardzo – odparł Abe – ale w jaki sposób nam to pomaga?
– Ekhm – odchrząknęła delikatnie księżniczka.
– Nie teraz, Wasza Wysokość, myślę – zbyła ją Mal.
– Drzwi…
Aberus spojrzał z ciekawością najpierw na nią, potem na drzwi, a konkretniej puste miejsce, w którym powinny się znajdować.
– To może stanowić pewien problem…
– Ach, teraz rozumiem! – wykrzyknęła nagle rozpromieniona Mal. – To pułapka!
***
– Wybacz, Mal, wydaje mi się, że przegapiłem jakiś dobry dowcip – powiedział poirytowany Abe. – Możesz powtórzyć niezorientowanym?
– Och, nic z tych rzeczy! – zapewniła Mal. – Nic śmiesznego. Wręcz przeciwnie. Jesteśmy w czarnej…
– Język, Mal! – napomniał ją Aberus, który od początku ich znajomości mimowolnie rozszerzył swój słownik nieprzyzwoitości o setki nowych słów.
– Po pierwsze – kontynuowała dziewczyna – kiedy tylko zaczęliśmy majstrować przy drzwiach…
– Zgodnie z twoimi złotymi poradami – wymruczał pod nosem Abe.
– …włączył się system alarmowy, który uruchomił zaklęcie drugiego stopnia, tworzące iluzję wnętrza!
– Więc wystarczy, że znajdziemy sposób na rozproszenie iluzji? – spytała księżniczka.
– Tak! – z uśmiechem oznajmiła Mal. – Byle szybko, bo prawdopodobnie zaalarmowaliśmy w ten sposób również twórcę zaklęcia, co znaczy, że Sakaris już tu idzie.
– To czemu się uśmiechasz? – warknął Aberus. – Pierwsza minister nas zabije! Jesteśmy w czarnej…
– Język! – Mal pogroziła mu palcem i zawadiacko puściła oko. – Spokojnie, przyjacielu, Sakaris zawsze omija podobne imprezy szerokim łukiem. Dotarcie tu zajmie jej minimum dwadzieścia minut. To mnóstwo czasu, zważywszy, że wiem, jak pozbyć się iluzji.
– I zamierzasz podzielić się tym genialnym planem? – upewnił się Abe.
– Oczywiście. Musimy po prostu zakończyć naszą współpracę, partnerze.
Aberus z niedowierzaniem spoglądał na nieistniejącą dziewczynę. Wykonał kilka pustych przebiegów żuchwą w dół i w górę, nim w końcu się odezwał.
– I dokąd zamierzasz pójść? Zamieszkasz w głowie księżniczki?
– Och, przestań! – odparła Mal, ignorując Almeris, która w tym momencie odruchowo przytknęła dłonie do uszu, jakby bezcielesna magiczka miała wlecieć tamtędy niczym komar. – Brzmisz jak zazdrosna żona. Poza tym to by nic nie dało. Zaklęcie objęło zarówno ciebie, jak i ją. Ale na mnie działa tylko dlatego, że widzę twoimi oczami. Jeśli opuszczę twoją powłokę…
– To nie zobaczysz już nic! Nigdy! Nie masz własnych oczu. Nie masz własnego ciała!
Aberus niemal krzyczał. Wiedział, że Malvindis jest lekkomyślna, pewnie nawet odrobinę szalona. A momentami zwyczajnie niezdrowo pomylona. Ale nie mógł jej pozwolić na coś takiego.
– Abe – zaczęła Mal, porzucając w końcu uśmiech i przyjmując bardziej rzeczowy ton – kiedy oddzielę swoją jaźń od twojej, moja esencja nie rozproszy się od razu. Będę miała chwilę, by zbadać to pomieszczenie. Nie wiem jeszcze jak, ale na pewno mi się uda. Przerwę iluzję. Księga tu jest, czuję to. A w niej sposób, by ściągnąć mnie z powrotem. Wrócę, obiecuję. Księżniczka ci pomoże, prawda?
Zdezorientowana Almeris tylko kiwnęła głową.
– A co, jeśli nie uda mi się ściągnąć cię z powrotem?
Wypowiadając te słowa krtań Aberusa zdradziecko zacisnęła się, ledwie wypuszczając je na wolność. Nie mógł jej stracić, nie teraz, kiedy jego życie w końcu nabrało jakiegoś sensu.
– Wtedy pozbędziesz się wreszcie pasożyta – zażartowała Malvindis, jednak jej głos pozbawiony był wesołości. – Księżniczka powie, że przyprowadziła nowego chłopaka, by pochwalić się zawartością królewskiego skarbca. Beze mnie w twojej głowie, Sakaris najpewniej zignoruje cię i odda pałacowym strażom. Najwyżej spędzisz parę dni w lochu.
Almeris, której policzki nieco się zaróżowiły na słowa o „nowym chłopaku”, ponownie skinęła, po czym dodała:
– Zgoda. Jak możemy pomóc?
– Uważnie obserwujcie jakiekolwiek zmiany w pomieszczeniu – odparła Mal. – Wszystko, co może świadczyć o zakłóceniu iluzji. A ciebie, Abe, muszę poprosić byś trochę się wykrwawił.
Aberus rozejrzał się po pomieszczeniu, jednak nie znalazł żadnego przedmiotu, nawet wyimaginowanego, którym mógłby zadać sobie głębszą ranę. Z pomocą przyszła mu Almeris, która, ponownie sięgając do dekoltu swej sukni i wyciągnęła stamtąd krótkie, wąskie ostrze w ozdobnym futerale.
– Wasza Wysokość nie przestaje zaskakiwać – zauważył z autentycznym podziwem.
Spojrzał jeszcze raz na Mal, ale nie mogąc znaleźć odpowiednich słów po prostu przeciął skórę na wewnętrznej stronie dłoni i zacisnął ją w pięść. Na kamienną podłogę pociekła strużka krwi, która jednak zamiast zgromadzić się w rosnącą kałużę, zaczęła parować i unosić się pod postacią różowej mgiełki. W końcu powstały opar przestał rosnąć, a kolejne krople krwi pozostawały rozlane na posadzce.
Przez kilka sekund on i księżniczka czekali w napięciu na rozwój wypadków. Oboje rozważali różne możliwe scenariusze. Ale TO nie przyszło im do głowy. W jednej chwili różowy tuman zmienił się w setki barwnych, mydlanych baniek, które w niekontrolowany sposób zaczęły wędrować po komnacie. Większość spotkał szybki koniec w starciu z sufitem czy ścianami, ale Abe zdążył zaobserwować, że niektóre swobodnie przenikały przez napotkane przedmioty.
– Patrz! – wykrzyknęła Almeris, wskazując ścianę przeciwległą od tej, na której niegdyś znajdowały się drzwi.
Kolejne dwie dzielne, mydlane kule zetknęły się z chropowatym kamieniem w tym miejscu, jednak zamiast mikroskopijnej eksplozji Aberus zobaczył, jak bańka zanurza się w ścianie i leci dalej.
Nie tracąc więcej czasu, skoczył w tym kierunku i nie wytracając nic ze swego impetu wyrzucił ramię przed siebie w ślad za mydlanymi przewodnikami. Ręka weszła w kamienny blok bez najmniejszego oporu. Abe poruszył nią na boki, a następnie w górę i w dół. Otwór był dość wąski, a przy tym w miarę wysoki. Wystarczy.
Odwrócił się plecami do ściany, a następnie wsadził w nią głowę. Natychmiast oślepiły go promienie zachodzącego słońca. Pomarańczowy blask zaatakował go z taką intensywnością, że dopiero po kilku sekundach odzyskał ostrość wzroku. Jak się okazało, tkwił w niewielkim oknie, kiedyś pełniącym zapewne funkcję otworu strzelniczego. Pomieszczenie przed nim pełne było zaś kufrów, poustawianych jedno na drugim płócien z malowidłami oraz stojaków z dekoracyjnymi zbrojami i orężem. Dokładnie tak, jak powinien wyglądać królewski skarbiec. Jedynie niewielki drewniany pulpit na środku komnaty pozostał niewzruszony. Z tą różnicą, że nie był już pusty.
– Księga! – wykrzyknął Abe, machinalnie robiąc krok z powrotem do wnętrza komnaty.
W pierwszej chwili spodziewał się, że iluzja ogarnie go ponownie, jednak nic się nie zmieniło. Najwyraźniej raz złamana, traciła swą moc.
– Mal! – krzyknął ponownie i podbiegł do cienkiego woluminu rozłożonego na podwyższeniu, po czym zaczął przebiegać oczami tekst szybciej niż kiedykolwiek dotąd.
– Czego szukamy? – zapytała niepewnie Almeris, nie nadążając za zmieniającym stronice w niesamowitym tempie chłopakiem.
– Gdzieś tu zapisane jest, jak czerpać esencję z zewnętrznego źródła, zamiast z własnej krwi – wyjaśnił pospiesznie Abe, nie przerywając czytania. – To tak Sakaris stworzyła pierwszych Mistrzów Miecza. W uproszczeniu żywią się witalnością swoich wrogów, stając się coraz silniejsi. Ale teraz, może to pomóc nam sprowadzić Mal z powrotem. Jest!
Chłopak zamilkł, uważnie studiując słowa wypisane wyblakłym atramentem na pożółkłym papierze. W końcu otarł dłonią spoconą twarz, po czym zmierzwił nią włosy.
– To zadanie dla dwojga – orzekł. – Przyjmujący nie jest w stanie zrobić tego sam, potrzebuje do pomocy aktywnego Czerpacza. To dlatego Sakaris wciąż ma władzę nad Zakonem, mimo jego potęgi. Tylko ona może tworzyć nowych Mistrzów.
Odwrócił się do Almeris, a w jego oczach czaiła się niepewność, ale też błaganie.
– A ja, nie dam rady uratować Mal bez ciebie, księżniczko.
Córka następcy tronu Pelnoru spoglądała na niego przez moment po czym westchnęła.
– Na swoje nieszczęście zdążyłam cię polubić, Nie-Varusie. A mam przeczucie, że bez swojej drugiej połówki długo byś nie pociągnął.
Almeris ponownie wyjęła zakamuflowaną szpilę i utoczyła krwi z palca, po czym rozpoczęła czytanie zawartej w księdze inkantacji. Z wolna, wilgotne plamy pozostałe po bańkach na ścianach pomieszczenia zaczęły blednąć, wracając do postaci różowej mgiełki, która utworzyła niewielką chmurę pod sufitem komnaty. Wtedy Abe ponownie otworzył ranę na dłoni, którą szybko wypełniła ciemna krew. Ona także zaczęła parować i mieszać się z wiszącym nad nimi obłokiem. Nagle słowa księżniczki urwały się, a różowy tuman, niczym płonąca strzała, wystrzelił prosto w otwarte usta Aberusa. Chłopak wygiął plecy w łuk i rozpostarł ramiona, z trudem wytrzymując napór pozbawionej formy siły. Cały spektakl zakończył się zaskakująco cichym, nieco rozczarowującym syknięciem.
– Udało się? – zapytała po chwili Almeris, rozglądając się niepewnie na boki.
– Niestety – odezwał się głos w ich głowach. – Bo myśl, że zawdzięczam cokolwiek przedstawicielce królewskiego rodu Pelnoru, bardzo mi nie leży. Abe, bierz księgę!
Malvindis, cała i zdrowa, na ile Aberus był w stanie stwierdzić i na ile pozwalał jej brak ciała, stała przy pulpicie, wpatrując się intensywnie w wolumin.
– Mal! – Nie zważając na daremność gestu, chłopak mocno uścisnął rękoma powietrze w miejscu, gdzie według jego umysłu stała.
– Nie wydurniaj się! – odparła tylko, choć jej głos nie brzmiał już tak pewnie, jak przed chwilą. – Nie ma czasu, uciekamy!
– Co do braku czasu, pełna zgoda. Niestety, drugie stwierdzenie jest błędne, Malvindis. Obawiam się, że nie mogę zaliczyć ci tej odpowiedzi.
Kobiecy głos wypowiadający te słowa, stanowił karykaturalne połączenie zimnej stali pokrytej miodem i z pewnością nie należał do księżniczki Almeris.
***
– Niestety, rzuciłam studia, pani rektor. Nie zależy mi już na ocenach – odparła Mal krzyżując ręce na piersi, nie okazując w głosie ani odrobiny zaskoczenia. – Skąd pani wiedziała, że to ja?
– Proszę, Mal – Sakaris machnęła lekceważąco dłonią – nie zapomniałabym tak łatwo swojej pupilki. Nawet takiej, która powinna być martwa od pół wieku. Poza tym, twoja esencja rozchodzi się aktualnie po całej Vasculli niczym zapach mokrego psa.
– Przykro mi, że zawiodłam pani oczekiwania.
Sakaris zmierzyła dziewczynę wzrokiem od stóp do głów, mimo że nie powinna w ogóle być świadoma, w którym miejscu aktualnie ukazywała się Aberusowi. Podobnie jak Mal, jej wygląd zewnętrzny przez ostatnie dekady nie uległ zmianie, choć dysponowała przecież fizycznym ciałem.
– Wątpię. Wciąż jesteś tą samą krnąbrną, bezpodstawnie arogancką dziewuchą. Ale ty, moja droga, istotnie mnie rozczarowałaś – rzekła dawna rektorka uniwersytetu do zamarłej pod jedną ze ścian księżniczki. – Już teraz ogarnia mnie smutek na myśl, że będę musiała przekazać twojemu biednemu ojcu wieść o tym, jak twój dar stał się niestabilny i wysłanie cię na medytacje do klasztoru stało się jedynym rozwiązaniem.
– Nie możesz! – warknęła na nią Almeris z furią w oczach.
Nim zdążyła cokolwiek dodać, Sakaris szybkim ruchem zgięła palce, przebijając skórę jednego z nich przymocowanym do wnętrza dłoni wyzwalaczem. W kierunku księżniczki natychmiast wystrzelił strumień różowych cząstek, który ułamek sekundy później zmaterializował się w formie długiej, srebrzystej włóczni. Pod jej czubkiem, dotykającym szyi Almeris, zaczęła gromadzić się kropla krwi.
– Mogę – odparła Sakaris z naciskiem. – To była kurtuazyjna propozycja, ze względu na układ, jaki mam z twoją rodziną. Jest on dla mnie wygodny, ale nie niezbędny, więc nie prowokuj mnie dziewczyno.
– Wypuść nas, Sakaris – wtrąciła Mal, najspokojniej jak tylko potrafiła. – Albo zniszczymy księgę.
– Przeczytałam ją dziesiątki razy – odparła pierwsza minister, przechylając lekko głowę, niczym zaciekawione zwierzę. – Skąd pomysł, że w ogóle wciąż mi na niej zależy?
– Dobrze wiesz, że wszystkie umieszczone tam zaklęcia to tylko dodatki, notatki na marginesie mające odwrócić uwagę od jej prawdziwego przeznaczenia.
– I czymże ono jest, droga uczennico? – Sakaris groźnie zmrużyła oczy, a dłoń na drzewcu włóczni zacisnęła się mocniej.
– Księga to mapa – oznajmiła Mal, nie wykonując najmniejszego ruchu. – A może bardziej kompas. I prowadzi do Źródła.
Sakaris rozciągnęła usta w szczerym uśmiechu.
– Doskonale, Mal! Zawsze lubiłaś ślęczeć nad książkami w bibliotece, ale za dotarcie do tej informacji należy ci się szóstka! – Wyraz radości na jej twarzy zgasł równie raptownie, jak się pojawił. – Niestety, tym samym skazałaś na śmierć całą waszą trójkę.
– Skoro tak stawiasz sprawę. – Mal wzruszyła ramionami. – Abe, podpal ją!
– Czekaj! – syknęła Sakaris. – Jeśli choćby poczuję, że pobierasz esencję, chłopcze, księżniczka zginie. Chyba nie chcesz mieć na sumieniu takiej pięknej, młodej istoty?
– Przed sekundą oznajmiłaś, że zabijesz nas wszystkich, co za różnica? – zapytał Aberus, jednak jego głos stracił pewność, gdy spotkał się spojrzeniem z przepełnionym strachem wzrokiem Almeris.
– Słuszna uwaga – zauważyła pierwsza minister. – Zmiana planu. Almeris zostanie zamknięta w odosobnieniu, a z ciebie wydrę siłą Mal, co będzie bardzo bolesnym procesem, a następnie wyciszę i puszczę wolno. Lepiej?
– Abe – Mal spojrzała na niego wymownie – gdzie ten ogień?
– Nie możemy tak po prostu pozwolić jej zginąć – zaprotestował Aberus – przed chwilą uratowała ci życie, pamiętasz?
Malvindis spojrzała w kierunku księżniczki, która była już tak blada, że wydawała się utrzymywać w pionie wyłącznie dzięki znajdującej się poniżej podbródka włóczni.
– Pamiętam – odpowiedziała cicho. – I przepraszam. Ale Abe, czy ty w ogóle wiesz, co stanie się, jeśli ona odnajdzie Źródło?
– Nie! – naskoczył na nią, nagle przepełniony gniewem. – Nic nie wiem o żadnym pieprzonym Źródle, bo nie raczyłaś podzielić się ze mną tą cholerną informacją! Czy ty mi w ogóle ufasz, Mal? Czy ty jeszcze ufasz komukolwiek?
– Rety, rety! – zasępiła się Sakaris, teatralnie przysłaniając dłonią usta. – Kłopoty w domu? Zdecydujcie się!
– Abe – głos Malvindis przybrał błagalny ton – dzięki Źródłu, będę mogła odzyskać fizyczne ciało. Wreszcie będę wolna!
Aberus miał mętlik w głowie. Nie tylko dlatego, że najwyraźniej zaglądały tam obecnie cztery osoby. Odkąd znał Mal, jedyne o czym myślała, to zemsta – zniszczyć wszystkich, którzy ją skrzywdzili, a potem rozpłynąć się w nicości. Teraz okazuje się, że istniała inna droga. Droga, która mogła zaprowadzić ją do normalnego życia, z którego została tak brutalnie ograbiona. Dlaczego mu nie powiedziała? Teraz, ta iskierka nadziei przepadła i jedyne co Abe mógł zrobić, to powstrzymać opętaną żądzą władzy Sakaris przed zdobyciem jeszcze większej potęgi, czymkolwiek by nie było to tajemnicze Źródło. Ale czy był w stanie to zrobić, poświęcając życie nie tylko swoje, ale innej osoby?
– Musi być jakiś inny sposób – wymamrotał do nikogo konkretnego, po czym podniósł wzrok na dawną rektorkę. – Jeśli oddamy księgę, musisz obiecać, że puścisz nas wolno. Wszystkich. I zrobimy to dopiero w obecności świadków.
– Jesteś odważniejszy niż się wydaje – przyznała Sakaris z uśmieszkiem. – Zgoda. Wiedząc, że Mal jest, z braku lepszego słowa, żywa, nie będę miała trudności by wytropić was ponownie. Dam wam nawet kilka dni przewagi.
– Zgoda – odparł bez namysłu Abe.
– Nie! – wykrzyknęła Mal z wściekłością. – Nie możemy pozwolić jej wygrać, nie rozumiesz? Nie znowu! Nie po tym, co zrobiła Sigi i innym!
– Nie mamy wyboru, Mal – powiedział łagodnie. – Rozumiem, że…
– Nic nie rozumiesz! – syknęła. – Nigdy nie rozumiałeś!
– Być może – odpowiedział, a zarówno jego głos, jak i spojrzenie stwardniały. – Ale to moje ciało i moja decyzja.
– Tak ci się tylko wydaje…
Kolejne sekundy rozciągnęły się w umyśle Aberusa niemal w wieczność. Poczuł jak piekielnie gorący, roztopiony metal rozlewa się najpierw po jego mózgu, a następnie stopniowo wpływa do kolejnych fragmentów kręgosłupa, paraliżując ciało i wolę. Obraz Mal zniknął. Poczuł, jak ciało zaczyna się ruszać, bez jego udziału. Wyciągnął ręce po leżącą na pulpicie księgę. Gdy dłonie zetknęły się ze skórzaną obwolutą, dzierżąca broń ręka pierwszej minister już poruszała się w przód, wrażając srebrzystą włócznię coraz głębiej w krtań Almeris. Druga dłoń Sakaris zamykała się jednocześnie w pięść, uwalniając pierwsze smużki różowej mgły.
Stopy Aberusa poruszały się już jednak w przeciwnym kierunku, a rozcięta dłoń, w którą wbił teraz własne paznokcie, ponownie spłynęła krwią. Ze szkarłatnych kropel buchnęły kłęby gorącej pary, rozchodzące się po pomieszczeniu. Był już przy otworze okiennym. Małym, ale wystarczająco szerokim, by się przecisnąć. Skoczył. Nad nim sformowała się kolejna, zabarwiona czerwienią chmura, która przybrała kształt trójkąta, a następnie stałą formę karmazynowego żagla, rozpostartego na drewnianym stelażu. Poprzeczny drążek zmaterializował się w jego dłoniach, a spadanie zmieniło się w kontrolowany lot ponad toporną bryłą pałacu, a następnie mniejszymi budynkami urzędowej dzielnicy Vasculli.
Abe chciał krzyczeć, błagać Mal by się zatrzymała. Ale nie usłyszał swojego głosu. Ani na zewnątrz, ani wewnątrz. Mógł jedynie obserwować. Dopiero po kilku ciągnących się w nieskończoność minutach bardziej poczuł niż usłyszał, jak jego usta wypowiadają ciche słowa:
– Naprawię to wszystko, Abe, obiecuję.