Zegary miarowo odliczały minuty, gdy Zygfryd Fong przemierzał korytarze, zatrzymywany jedynie przez krzyki dochodzące z sypialni. Zamykał wtedy oczy i trwał tak, do chwili gdy znów można było usłyszeć tykanie. Położna wyszła i ruszyła na poszukiwania Fonga. Znalazła go przy gabinecie, gdzie mechanizmy wybitnego naukowca czekały na powrót ich stworzyciela. Przekazała krótką informację. Jedno słowo. Najtragiczniejsze w całym życiu Zygfryda. Po nim posiadłość przeszył jeszcze wrzask. Już nie bólu, lecz bezdennej rozpaczy.
Zygfryd Fong nie opuszczał pracowni, która stała się całym światem naukowca. Służba dbała o posiadłość, tak jakby nic się nie wydarzyło. Wprowadzono dodatkową zasadę – nikt nie ma wstępu do pracowni pana domu. Jedzenie, miskę z wodą oraz nocnik zostawiano przed drzwiami. Rankiem służba znajdowała wykorzystane naczynia i podmieniała je na nowe. Były to jedyne znaki życia, jakie dawał Fong. Ale nikt nie śmiał zakłócić takiego stanu, mimo ogólnej świadomości, że Zygfryd odciął się od świata wraz z ciałami żony i dziecka.
Fong patrzył na odbicie zniekształcone w okrągłym słoju. We wnętrzu, zalanym formaliną, unosiło się maleńkie serce. Zygfryd pocałował szklaną powierzchnię i podszedł do biurka, zostawiając za sobą spreparowane wnętrzności syna i żony. Pochylił się nad niewielkim mechanizmem. Był w kształcie i rozmiarach kurzego jaja. Zygfryd rozłożył urządzenie. Obie połówki wypełniały trybiki napędu oraz koła zębate. W prawej części znajdował się regulator chodu, a w lewej – system balansu; brakowało jedynie mechanizmu nakręcania. Fong podniósł go pęsetą i ostrożnie umieścił w urządzeniu. Następnie złożył obie połówki i skręcił. Wyciągnął z szuflady kluczyk, nie większy niż paznokieć, i włożył w otwór pośrodku napędu. Przekręcił dokładnie dwanaście razy, nim napotkał opór. Wyciągnął kluczyk. Czekał. Ciche brzęczenie rozległo się w pracowni. Zygfryd poczuł na dłoni drżenie mechanicznego serca. Wstał od biurka i podszedł do maszyny wielkości dziesięcioletniego chłopca. Robot zdawał się być gotowy; brakowało tylko napędu, iskry, która tchnęłaby w niego życie. Zygfryd w owalnym otworze na piersi robota umocował mechaniczne serce i obserwował, jak twór budzi się do życia.
Fong opuścił pracownię wraz z robotem, kroczącym niepewnie u boku wynalazcy. Nikt w posiadłości nie wiedział, jak powinien zareagować, gdy polecił traktować twór jak członka rodziny i zwracać się do niego Daryl. Robot, choć mógł swobodnie spacerować, nie opuszczał stworzyciela, niczym pisklę matkę.
Z czasem zaczął krążyć po domu, a gdy opanował otwieranie drzwi, można było go spotkać w najróżniejszych zakątkach posiadłości. Lubił stawać przy służbie, obserwując wykonywane czynności. Humanoid złożony z kabli, trybików i kół zębatych budził niepokój, w szczególności gdy nie odstępował na krok upatrzonej osoby.
Zygfryd zrobił robotowi skórę, jasne włosy oraz czarne, paciorkowate oczy. Od tej chwili, Daryl codziennie miał być ubierany i czesany. Wtedy też ludzie zaczęli odchodzić ze służby. Po miesiącu została jedna pokojówka, kucharka i zarządca, który teraz pełnił też obowiązki ogrodnika.
Daryl chłonął świat zachłannie, wciąż szukając nowych doświadczeń. Pewnego dnia chłopak znalazł kotkę pokojówki. Postanowił sprawdzić, czy nadaje się do zjedzenia, resztki zwierzęcia znaleziono w kuchni. To był ostatni dzień służącej w posiadłości. Fong poinformował syna, że nie musi jeść. Mimo to wciąż odnajdywano w domu nadgryzione myszy i szczury. Daryla interesowała kuchnia i wszystkie związane z nią czynności. Jednego popołudnia włożył rękę do wrzącej zupy. Kucharka pouczyła go, że jest to niebezpieczne i może zrobić sobie krzywdę. Daryl spostrzegł, że nie doznał żadnych obrażeń, więc sprawdził działanie wrzątku, wpychając do garnka rękę kucharki. Fonga było stać, by wypłacić kobiecie odszkodowanie za utratę władzy w kończynie i trzech palców oraz za jej milczenie. Zarządca odszedł razem z nią.
Czas spędzany wspólnie z ojcem, Daryl ograniczył do niedzielnego nakręcania serca. Raz w tygodniu przez dwanaście obrotów klucza Fong mógł się cieszyć bliskością syna.
Zygfryd nie widział Daryla od sześciu dni. O tym, że wciąż przebywa w posiadłości, świadczyły jedynie plamy krwi pozostawione przez zwierzęta, na które polował. Pytany – dlaczego je, choć nie musi, odpowiadał – że lubi smak mięsa. Zygfryd znalazł syna w bibliotece, zamknął drzwi i usiadł w fotelu. Obserwował Daryla leżącego na dywanie, pochłoniętego lekturą Biblii. Syn, nie odrywając paciorkowych oczu od książki, zapytał:
– Jesteś Bogiem?
– Nie, jestem człowiekiem.
– Zatem posiadasz duszę.
– Mam taką nadzieję – odpowiedział Zygfryd.
Tej samej nocy, drzwi sypialni Fonga się otwarły. Daryl podszedł i wspiął się na łóżko. Patrzył na ojca. Dłonią wymacał pierś, a gdy poczuł kołatanie serca, uniósł nóż i wbił ostrze w mostek Zygfryda. Nie spieszył się. Ciął mięśnie i łamał kości. Rozebrał całą klatkę piersiową, by sprawdzić dokładnie wnętrze Fonga. Nigdzie nie znalazł duszy ani żadnych oznak boskości.
Przygotował stół i sztućce. Następnie przyniósł garnek z gulaszem. Nie spieszył się, jadł i czytał rozkoszując się smakiem ojca. W przerwach rozmyślał o tym, kim jest. Podczas kolacji Daryl poczuł, że traci władzę w kończynach. Spróbował wstać, nogi odmówiły mu posłuszeństwa, i runął na podłogę.
Jim Forester, buszował po domu. Ojciec dał mu swobodę i poprosił, by wybrał dla siebie jeden z pokoi. Jim, przemierzając korytarze, zaglądał do pomieszczeń, eksplorując nową posiadłość. Dotarł w końcu do pracowni Fonga. Obejrzał puste słoje ustawione pod ścianą i dziwne urządzenia ułożone na półkach. Pod ścianą odkrył robota przykrytego starym kocem. Ten zdawał się być kompletny. Posiadał skórę i jasne włosy.
Chłopak szybko znalazł na piersi robota luźną skórę, a za nią mechanizm uruchamiający. Przypomniał sobie, że pierwsze roboty nakręcano. Zabrał się do poszukiwania odpowiedniego narzędzia. Znalazł je w szufladzie starego biurka. Był to kluczyk nie większy niż paznokieć. Jim umieścił go w sercu robota i zaczął nakręcać. Między kolejnymi obrotami, Jim zastanawiał się, jak wiele potrafi tak wiekowy robot. Gdy mechaniczne serce zaczęło drżeć w piersi, Jim zauważył błysk w paciorkowatych oczach. Daryl podniósł głowę i spojrzał na chłopca.
– Cześć, jestem Jim, będziesz moim robotem.
– Będę?
– Tak – potwierdził Jim. – Skąd się tu wziąłeś?
– Nie wiem.
– A wiesz, kto cię stworzył?
– Mój ojciec.
– A, gdzie on teraz jest?
Daryl złapał Jima za przegub dłoni i ścisnął tak silnie, że maleńki kluczyk wypadł spomiędzy palców chłopaka.
– To boli – załkał Jim.
Daryl podniósł kluczyk i włożył do kieszeni. Następnie złapał lewą dłonią policzki Jima i powiedział:
– Wszystko, co się rusza i co żyje, wam będzie na pokarm – cytował Daryl, coraz mocniej zaciskając palce na twarzy Jima. – Jako zieloną roślinę oddałem wam wszystko.